wtorek, czerwca 28, 2005

Cedar Point Amusement Park

Jednym z przystanków w drodze z Chicago do DC był park rozrywki Cedar Point w Sandusky, OH. A w zasadzie jeden roller coaster: Top Thrill Dragster. 420 stóp (ok. 128 metrów) i 120MPH (193km/h). Nie wiem jak oni liczą tą wysokosć, bo nijak mi to na 120 metrów nie wygląda. Ale przejażdżka tym potworkiem to ZA-JE-BO-ZA!!! Udało mi się namówić Słonia na pierwszy rząd siedzeń. Prawie siłą, ale się udało :-).

Warto było. Cała przejażdżka od startu do zatrzymania trwa około 15-20 sekund. A potem trzeba doprowadzić do porządq włosy (czapki i okulary przeciwsłoneczne lądują w kieszeni przed startem). Laski musiały doprowadzać do porządq swoje silikony (naturalny biust naturalnie również jak się dobrze rozbujał :-). A ja zdejmowałem z podkoszulka zwłoki muszek :-).

W przeciwieństwie do normalnych kolejek, gdzie wagoniki są wyciągane na pierwsze wzniesienie, w tej kolejce następuje hydrauliczne odpalenie na prostej. Przyspieszenie do 120MPH w 4 sekundy. To daje jakies 1.3G jesli nie zapomniałem jeszcze fizyki (120MPH = ~190km/h = ~52m/s w 4s daje 13m/s2). No nie jest to samolot wojskowy, ale i tak chyba największe przyspieszenia jakiego miałem okazję doswiadczać. Wciska w fotel tak, że traci się dech na początq. Generalnie cały przejazd to jest jedno wielkie: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! No i BARDZO krótka panorama okolicy na samej górze, z widokiem na jezioro Erie.

Ze względu na brak czasu udało nam się wskoczyć na jeszcze jedną, bardziej klasyczną, kolejkę - Millenium Force (93MPH i 300 stóp). Ale najbardziej mi się podobało, że w Cedar Point były ze trzy kolejki o drewnianej konstrukcji. To musi być dopiero przeżycie - jazda ze swiadomoscią, że pod nami tylko dechy. Pewnie drgania jak diabli, nie mówiąc o łomocie.

Jak schodzilismy z MF to jakąs laskę zwijało pogotowie. Ciekawe czemu: udar cieplny, czy za dużo wrażeń.

Liczyłem na to, że uda mi się nakręcić filmik z TTD, ale strach zwyciężył i trzymałem się kurczowo poręczy i uchwytów (jak w starym Ikarusie na ostatnim kursie przez Mateczny :-). Podnioslem ręce dopiero po zjechaniu w dól.

Zrobilismy kilka zdjęć, ale na razie są w sferze marzeń.

---

One of our stops on the way from Chicago to DC was Cedar Point Amusement Park in Sandusky, OH. To be more precise it was because just one roller coaster: Top Thrill Dragster. 420 feet and 120MPH. I have no idea how is the height measured, as it doesn't seem to me that it is 420 feet high. However, it doesn't matter as the ride on this monster is an ass kicking experience. I convinced (or rather almost forced :-) Słoń to sit in a first row.

It was definately worth it. The whole ride takes 15-20 seconds. And then you have to fix your hair (hats and sunglasses are kept in the pockets for a ride). Women also have to fix their breasts, as they also fly during the ride :-). In my case I had to get rid of some small dead flies on my t-shirt :-).

Contrary to traditional roller coaster, where cars are drag up to the first elevation, this one is launched hydraulically. The acceleration is about 120MPH in 4 seconds. This means about 1.3G, as far as I remember physics classes (120MPH = ~190km/h = ~52m/s in 4s equals to 13m/s2). It isn't a combat jet, but still the highest acceleration I have experienced so far. It pushed me in the seat so much, that I could breath just after launch. Generally the whole ride is one big scream: AAAAAAAAAAAAAAAAAA! And there is a VERY short panoramic view on the top, including the Erie Lake view.

Because very limited time resources we were able to take only one more ride on other coaster: Millenium Force (300 feet and 93MPH). However, the most amazing coasters in Cedar Point were 3 of them riding on the wood construction. I believe it must be really exciting ride when you realize you ride on the wood. Especially including all vibrations and noise.

Leaving MF we saw a girl who was taken out by medical aid group. I was wondering whether it was because of sun and heat or because of too much adrenaline.

I thought I would be able to make a short movie on TTD, but it was a fear that won with my curiosity and I kept grabing the handle-bars. I rose my hands after we rode down.

We took some pictures outside, but so far they are unaccesibile.

Body Worlds 2

W drodze powrotnej z Chicago bylimy ze Słoniem przejazdem w Cleveland, OH i postanowilismy odwiedzić wystawę Body Worlds 2.

Twórca, Gunther von Hagens, był ostatnio nawet publicznie piętnowany w naszym pięknym kraju. Cóż się dziwić, mój szczypiorku, skoro z bagażem naszych narodowych historycznych doswiadczeń kojarzy się jednoznacznie z obozami koncentracyjnymi i doswiadczeniami doktora Mengele.

Wracając do wystawy trzeba przyznać, że to dobry test na to czy ktos się nadaje na lekarza. Flaczki są pięknie spreparowane (metoda się nazywa plastynacja) i estetycznie, a nawet artystycznie poukładane. Ale nawet mój wrodzony turpizm nie wytrzymał na początku konfrontacji i miałem już prawie w gardle tresć żołądka, zwłaszcza, kiedy uswiadomiłem, że to co własnie oglądam to w 30% dalej jest materią białkową. Nawet oglądanie sekcji zwłok na video na jakims obozie w szkole policyjnej w Szczytnie nie zrobiło takiego wrażenia. Dobrze, że "macanie" jest pod koniec, bo naprawdę można by było przypomnieć sobie, co było na sniadanie.

Dla mnie w każdym razie bomba sprawa: płucka palacza, wątroba z wypasioną marskoscią. Powinni na to zapraszać zamiast sesji towarzystwa AA i akupunktury antynikotynowej. Zresztą to i tak nic przy kolesiu z jakąs niesamowitą nadwagą pięknie pociętym na plasterki. Ło, mamo... Teraz się poważnie zastanowię, zanim wstąpie do następnego McSzajsa.

Ogólnie doskonała lekcja anatomii. Nie żaden plastikowy szkielet jak na lekcji biologii, tylko prawdziwe ludzkie tkanki. Można z bliska obejrzeć, prawie dotknąć. Podzielone tematycznie na układ kostny, mięsnie, układ krwionosny, układ nerwowy, przewód pokarmowy, implanty i protezy, patologie (guzy, raki, cysty etc). Jest nawet model z tzw. oknami chirurgicznymi (nie wiem jak się to zwie po polskiemu), czyli jak się dostać do wnętrza bez niepotrzebnego uszkadzania innych tkanek.

Nie wiem czy będzie to można zobaczyć kiedykolwiek w PL, bo bojówki parafialne ks. Rydzyka razem z Młodzieżą Wsiurpolską na pewno zorganizują jakis przemarsz ulicami stolicy, żeby tylko do tego nie dopuscić. A szkoda, bo dla przyszłych lekarzy to prawdziwa gratka.

W każdym razie nam się podobało i we wrzesniu jedziemy ze Słoniem do Philly na pierwszą częsć (teraz jest w Chicago, ale nie mielismy czasu). Słoń to chyba wogóle minął się z powołaniem i powinien zostać jakims dohtore Havranek, bo wpatrywał się w te wszystkie zwłoki jak sroka w gnat.

---

On the way back from Chicago we arrived to Cleveland, OH to see the exhibition Body Worlds 2.

Gunther von Hagens, who is a creator of this exhibition, has been recently publicly condemned in Poland. Well, bearing in mind modern history of Poland I am not surprised that he reminds concentration camps and doctor Mengele's experiments to some people.

But the exhibition itself is a good test of someone's ability to become a doctor. All guts and bones are somehow processed (it is called plastination), and set up in a aesthetic, or even artistic way. But even my own ability to watch such things was compromised at the beginning and I were close to get sick, especially taking into account fact that the substance is still 30% of human proteins. Even watching the video from some autopsy during the summer break in the police school wasn't that persuasive. Fortunately "a touching session" was at the end of the whole exhibition. Otherwise I could really find out what was for breakfest that day.

In my opinion the exhibition was great. Especially lungs of a smoker and liver after long alcohol treatment. They should invite people who unsuccessfully try to give up smoking and drinking to see them. But the best was the sliced body of some guy with significant obesity. Holy cow... Next time I think twice before I enter McShit.

Overall it was a great lesson of anatomy. Not some plastic skeleton during a biology class at school, but a real human tissue. It was so close that one can almost touch it. The exhibition was divided into section devoted to certain human body parts: bones, muscles, blood vessels, nerve system, nutritional system, implants and plates, pathologies (tumors, cancers, cysts). There was even a model with surgical windows, which are the places that allow to get inside the body without significant destruction of other organs.

Frankly I doubt it will ever be possible to show this exhibition in Poland. It is a pity, as it has a huge scientifical value. Especially for future doctors.

We liked it anyway. In September we are going to Philly to see the first part (it is in Chicago right now, but we were too busy). I have an impression Słoń might have chosen wrong profession and should have been a doctor, as she was carefully looking at every piece.

Wes Greenway's Alexandria Volkswagen

Ten fragment jest tylko po angielsku, q przestrodze autochtonów. Generalnie chodzi o to, że lokalni dealerzy samochodowi też robią w h... swoich klientów. Jeśli ktoś ma jeszcze jakiś kompleks, że tylko w naszym pięknym kraju takie rzeczy się zdarzają, to można sobie darować. W US wcale nie jest lepiej.

---

I had a radio exchange scheduled today morning. I had to wake up earlier then usually to avoid missing half a day at work. I made this appointment two weeks ago, when I was called by customer service rep who told me that my radio had arrived.

So I came early morning, left my car keys to a representative and walked in to the service store. I just wanted to ask about the tyre I need to buy. Yes, you have to pay more for shitty Michelin tyre in VW store then anywhere alse. Not to mention that you can have much better tyres of other brands for half the price. I think after last Grand Prix F1 in Indianapolis I will rather stay away from Michelin, when it will come to replacing the tyres.

I was waiting for a clerk, who was checking something on his computer. Then a technician came in, asking for the radio ordered on behalf of my name. I am quite sure they did not know the guy in the store is the guy who came to have his radio replaced, as I do not wear a shirt with my name on it. So the clerk told the technician that my radio is gone. It was given to someone else. As he said: 'On a first-come first-serve basis'. Fine. So I knew I will not have my radio on that day. That's fine. Things like that happen. I just wanted to know what would be the response of the customer service and if they are going to apologize for wasting my time.

It took them 15 minutes to call me back. I came to the counter and the nice guy told me that the radio they ordered for me does not work. Well, pretty good lie, don't you think? I should have asked to show me this radio, but I gave up. After all, they might have found my radio within 15 minutes and checked that it did not work indeed. So be it.

I got my car keys and left looking out for my car on the parking. Then the technician approached me asking for the keys, as the car was still in garage. And he told me laughing, that MY RADIO WAS IN FACT GIVEN TO SOMEONE ELSE.

The moral of the story is: Do not buy VW, unless you know some VW technician that tells you a truth. And especially do not buy them in Alexandria Volkswagen. If they lie customers with service (this is a third time they lied to me), they will probably lie with everything else.

Personally I like VWs. And I'm lucky knowing some VW tech, who normally helps me with the car maintenance. But we need a second car for Słoń and maybe it's time to look for some other brands.

niedziela, czerwca 26, 2005

Nieszczęścia / Disasters

Jestesmy już z powrotem w domu. Zdjęć i wrażeń co niemiara, ale ostatnie dwa dni obfitowały w nieszczęscia. Wczoraj pożegnał ten łez podół dysk twardy w laptopie. Będą pewnie próby odratowania, ale co to da to się zobaczy. A dzisiaj złapalismy gume w drodze powrotnej z Cleveland, ale tak nieszczesliwie, że kapeć do wyrzucenia i trzeba szukać nowego.

Na dzisiaj tyle, ide reanimować dysk.

---

We are back home. There are lots of experience and pictures to share, but last two days were full of disasters. Yesterday we said good-bye to my laptop's hard-drive. I try to recover as much as I can, but I cannot promise anything. And today we have got a puncture (am. en. flat tire :-) on the way from Cleveland, and I need to buy a new one.

Enough for today. I am going to reanimate the hard-drive.

poniedziałek, czerwca 20, 2005

Chicago, IL

Szybka notka. Dojechalismy do Chicago bez problemu. Jest drobny problem z dostepem do netu, wiec wszystkie zdjecia po powrocie.

---

Just a quick update. We have arrived to Chicago without any problems. There is a small problem with Inet access, so we post the pics after we go back home.

czwartek, czerwca 16, 2005

Limit prędkości / Speed limit

Stoję sobie dzisiaj w korku jak codzień, radio brzęczy (na razie, wymienili bezpiecznik po raz drugi), a w zasadzie gada, bo o poranku to trudno usłyszeć jakąś muzykę, tyle wszyscy mają do powiedzenia. No i w pewnej chwili zdawało mi się, że chyba mam omamy słuchowe, bo powiedzieli, że w moim ulubionym DC radni miejscy zaproponowali PODNIESIENIE limitów prędkości na niektórych drogach. Łołołoł, jeszcze raz proszę, że jak? Że podnieść? W DC? A łyżka na to: NIEEEMOOOŻLIIIWEEE?! A jednak. Podobno są drogi klasy Freeway (czyli po naszemu A-1, ale jeszcze po dwa, trzy pasy z każdej strony :-), z limitem prędkości 30MPH. Qźwa, przecież te żółwie, co ostatnio widzieliśmy w Great Falls szybkiej biegają. Chociaż jak sobie przypominam remont na naszej, do tej pory nieukończonej, drodze A-1, która nazywana jest z niewiadomych mi przyczyn autostradą, to tam też siakiś taki limit był - 50km/h, czy cóś...

---

I was stuck in traffic today (as usual), a radio was playing some music (so far so good, they had fixed the blown fuse again), or rather some human noise, because in the morning one can hardly listen to the music: DJs have so much to say. And at some point I thought I must have misheard something, because they said that DC representants are considering INCREASING speed limits on certain roads. Wait a minute?! Increase?! In DC? Mamma mia, non e' POSSSIIIBILE! Well, it seems they do. They said there are freeways in DC with a speed limit of 30MPH!!! 30MPH on a freeway? I believe turtles we saw last time in Great Falls run faster then 30MPH. I'm not surprised we have similar limits on our one and only road called highway in Poland, but it is because it is a one lane only due to neverending construction works. Here I am surprised everytime I see less then 65MPH.
A Blogger Kate na to:

30 MPH?? 30 MPH??!! A czy Amerykańcy są z tych przestrzegających prawa?? Czy może jest tak jak u nas - każdy sam sobie limit prędkości ustanawia??Bo jak przestrzegają przepisów to znaczy, że świat do góry nogami stoi całkiem. U nas nie ma dróg (tzn są dziury z przerwami na asfalt) i ludzie jeżdżą jak szaleńcy, a tam drogi dobre (tzn tak mi się wydaje - czy się mylę??) a oni się wleką jak ślimaki. Ktoś tam w ogóle kupuje szybkie samochody??
(W marzeniach mknę właśnie po autostradzie z prędkością ZNACZNIE przekraczającą 30 mph:) )

6/17/2005 1:51 PM  
A Blogger Wujek Zdzisek z Ameryki na to:

Amerykańcy nie przestrzegają przepisów. Wszyscy jeżdżą min. 70-90MPH na drogach z 55-65MPH limitem. A drogi wcale nie są rewelacyjne. W Chicago dziura na dziurze i wieczne remonty (skąd my to znamy?), a w Cleveland ostatnio rozwaliłem w strzępy opone na dziurach własnie.

6/28/2005 12:44 PM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close

środa, czerwca 15, 2005

Zazdrosc / What makes me jealous

Sa rzeczy, ktore wzbudzaja moja nieklamana zazdrosc. Oto jedna z nich:
Obrona doktoratu Kamila (po angielsku, z dodatkiem holenderskiego i laciny)
Gratuluje, Kamilu, i do zobaczenia wkrotce w U.S. :-).

---

There are things that makes me truly jealous. This is one of them:
Kamil's PhD defense (in English, Dutch and Latin)
Congratulations, Kamil, and see you soon in U.S. :-)

wtorek, czerwca 14, 2005

Nieznośna lepkość bytu / Unbearable stickiness of existence

Dochodzi północ. Wyszliśmy ze Słoniem na spacer. Pomijając robactwo i szopy pracze, które notorycznie się szwendają w naszej okolicy, nie da się długo spacerować. Upał jak diabli. 28C. Do tego wilgoć jak cholera, na poziomie 70%-90%. I zero wiatru. Zauważyłem, że temperatura odczuwalna jest wyższa od mierzonej. Rany, a ma być jeszcze cieplej. Czuje jak kropelki potu wyłażą mi na gębie. Rewelacja, darmowa sauna :-).

---

It is around midnight. We went out for a walk. It is not possible to walk for a long time, even when we forget about all bugs and racoons wandering around. Damn heat. 80F. Plus humidity of 70%-90%. And total lack of any wind. I have noted that feels like temperature is higher then measured. What's worse is that forecast indicates even higher temperature. I can feel sweat pouring out on my face. Lovely, a free sauna :-).

poniedziałek, czerwca 13, 2005

Nie gniewaj sie Janek / My favourite polish song

Link
Uwaga! Rzucanie miechem! / Parental advisory. Explicit lyrics. In Polish, of course :-).

Wake Boarding

Dzwoni do mnie Słoń w czwartek i mówi:
- Słuchaj, Claudia i jej chłopak Martin zapraszają nas na swoją łódkę w sobotę. Mają być jakieś narty wodne, czy coś. Co my na to?
Co my na to? To tak jakby ktoś się zapytał Kolumba, czy kolejną Amerykę chce odkryć. No pewnie, że chcemy. Jak można spróbować czegoś nowego, to my zawsze chcemy :-).

W sobotę rano musiałem znów pognać do serwisu, bo bezpiecznik znów szlag trafił. Diagnoza - radio do wymiany (i bardzo dobrze), musze tylko poczekać kilka dni, aż im doślą.

W każdym razie przed południem udało nam się dotrzeć do przystani. Miejsce o tyle urokliwe, że przy samym lotnisku Reagana, zaraz za pasem startowym, więc samoloty świstały nam dosłownie nad głową. Cały czas mnie zadziwia jak to jest, że lotnisko nad samą wodą, ptactwa wszelkiego dostatek, a mimo tego nic się nie rozpłaszcza na przedniej szybie i nic nie ląduje w silnikach samolotów. Podobno są jakieś odstraszacze na sprężone powietrze. Ale jakoś mało inwazyjne muszą być, bo nie słyszałem.

Martin przywiózł łajbę na przyczepie. Normalnie stoi koło domu. Z tego co widziałem to dużu ludzików tutaj tak ma. Zajeboza. Zwodowanie łodzi to kilka minut. Zapakowaliśmy się na łajbę i popłynęliśmy do Oxon Creek. Zaraz po drugiej stronie Potomaca na wysokości Alexandrii. Cisza, spokój, las dookoła (jakiś park narodowy).

Woda była ekstra, głębokość ok. 3 metrów (nie nurkowałem, Martin miał sonar), w miare czysta, nic tylko dać nura. No i tak zrobiłem. Zrobiliśmy sobie mały piknik na łajbie, potem pampersy z kamizelek ratunkowych na tyłek i leżakowanie w wodzie z piwkiem :-). O, panie.

W końcu chłopaki wyciągnęli dechę. Nie żadna narta wodna, tylko wake-board, czyli wodna odmiana deski snowboardowej. No, to już wogóle bomba, pomyślał wujek sam złomek, przyda się doświadczenie z deseczki. A takiego! Za pierwszym razem nawet nad wodę się nie potrafiłem wygrzebać. Fikałem koziołki na pysk. Po przerwie było lepiej - udało mi się podnieść, ale dalej leciałem na zęby. O żesz ty... Nie miałem już siły na więcej eksperymentów, ale domyślam się już co robiłem źle. Ciężar na przedniej nodzę i pochylanie się do przodu. Klasyka snowboardu. Niestety nie sprawdza się na wake-boardzie. No trudno, zawsze mogę powiedzieć, że próbowałem. A może trafi się jeszcze jakaś okazja na naukę...

W każdym razie zapłaciliśmy słono za mile spędzony dzień. Pomimo okładania się wszelkimi możliwymi filtrami UV ciężkiego kalibru słoneczko przyjarało nas nieźle. Nie aż tak, żebym nie mógł spać, ale przez dwa dni chodziłem czerwony jak moja koszulka polo, a dzisiaj spalona skóra powiedziała, że ma dość i daje nogę.

Wracając do zdjęć: diabli nadali przyciski w tym aparacie. Nie wiem jakim cudem przestawiłem ten balans bieli, a co gorsze nie byłem w stanie tego zauważyć, bo na tym gównianym ekraniku w takim słońcu to stolec było widać. Zapodałem jakąś korektę, ale niewiele to dało. Moja wbudowana pedanteria podpowiada mi, że niewiele już więcej można zrobić, więc pewnie dorzucę jakieś jedno zdjęcie i tyle.

---

Słoń called me on Thursday, saying:
- Claudia and her boyfriend invited us to their boat on Saturday. They mentioned water skis, or something. Would you like to go?
Would I like to go? Ask Columbus, if he wants to discover another America. Of course, I want to go. Everytime I can try something new, I'm there :-).

Saturday morning I had to go to car service again, because the radio fuse blew again. Diagnosis: the radio to be replaced. Good for me. I just have to wait few days, because they have to order it.

Anyway, we got to the marina before noon. What is interesting about it is the fact that it is located just by the end of Reagan National Airport runway, so planes were literally whistling over our heads. I'm more then amazed by the fact that the airport is located by the water, there is a lot of different kinds of birds around, but still no problems with birds ending in the planes engines or splashed on the planes' windshields. I have heard there are some pressured air blowers to scare the birds away, but it seems they are rather silent, since I haven't heard any of them.

Martin brought his boat on a trailer. It is kept by the home on everyday basis. I saw many people keep their boats in their gardens. Cool. A launch took few minutes. We got on board and we cruised to Oxon Creek, located on the other side of Potomac, in front of Alexandria. It is a very nice place: silent, quiet and forest around (some national park).

Water was great, preatty clear and deep of around 10 feet (I didn't dive, Martin had a sonar). We swimmed for a while and then we had a picnic on the boat. After the picnic Martin showed us how to wear a life vest as a diaper, so that we can have a beer staying on a surface without any effort :-). Cool.

Eventually they pulled out the board. It wasn't water ski, it was a wake board. Even better, I thought, I can use my snowboard abilities. No way, man. For the first few times I wasn't even able to stand up, as I was just somersaulting. After the break I was able to stand up, but I was hitting water immediately. Damn. I had enough for that day, but I think I know my mistakes. I was standing on my front leg, bending also to front. It is normal, when you snowboard. But it is probably totally opposite, when you wake board. Well, at least I tried. Maybe next time, if there will be one...

We paid a high price for this nice day. Even though we used a lot of sun-blocks, we got heavily burnt. It wasn't that bad and we could normaly sleep, but for two days I have been red as my polo shirt, and today my skin decided to get rid of burnt part.

Going back to pictures: I hate the settings in my camera. I have no idea how I was able to change white balance. What worse I didn't notice it as this little display is almost useless during sunny day. I tried to correct them, but it is still unacceptable. My distorted precision told me I cannot make anything else, so maybe I add one more picture.

niedziela, czerwca 12, 2005


Lajba.
---
Boat.

Ktos wie co to za ptaszysko? Ja nie mam pojecia.
---
Any idea what bird this is? I have no clue.

Francis (Kenya) & Wujki Biale Brzuchy.
---
Wieczorem okazalo sie, ze Spalone Brzuchy :-(.
---
Yes, by the end of the day we got very nice sun burn :-(.

Martin (Uruguay).
---
Kamizelka ratunkowa zalozona jak pielucha :-).
---
A diaper made of a life vest :-).

Alfredo (Uruguay).
---
Wyglada to zaiste prościuteńko. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.
---
It really looks very simple. But it is not.

Claudia (Venezuela).
---
Po raz drugi na desce i juz calkiem niezle.
---
It was her second time, and she was doing pretty well.

Zdejmowanie dechy wymaga troche sily. Buty nie maja sznurowek.
---
Taking off the wake board requires some force. The boots are laceless.

Malowanie znakow wojennych filtrem UV :-).
---
Paining war colors with sun-block :-).

Start byl niezly. Potem walilem pyskiem o wode :-).
---
I was able to stand up. But it didn't take long to hit water again :-).

Mam tego dosc na dzisiaj.
---
Enough for today.

Informacja turystyczna w Aleksandrii.
---
Visitors' Centre in Alexandria, DC.

Tu najlepiej widac jak gleboki jest Potomac w naszej okolicy :-).
---
This is the best illustration how deep Potomac river is in our neighbourhood :-).

Wplywajac do przystani...
---
Cruising to marina...

czwartek, czerwca 09, 2005

Zdjęcie tygodnia / Picture of the week :-)


Porzadek.
---
Order.
A Blogger Kate na to:

Świetne zdjęcie:P Zresztą wszystkie są niezłe. Brodawki nitkowate i skóra z opuszki palca odpadają w przedbiegach:) A Słoń też medyk?? Nie mam teraz czasu przeczytać całego bloga, ale po 27. czerwca nadrobię zaległości;-)

6/10/2005 4:12 AM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close

środa, czerwca 08, 2005

Nocne zdjęcia / Night shots

Dzisiaj Słoń zapowiedział, że odciąga mnie od komputera i jedziemy na nocne oglądanie monumentów. Zabraliśmy aparat i pseudo-statyw (wystawowy stojak na aparat) i pojechaliśmy trzaskać foty. Straszna porażka. Tragedia. Większość wyszła nieostra (ten aparat to złom), bo za ciemno, a w dodatq prawie wszystkie krzywe jak cholera (stojak też złom). Niech to diabli.

---

Today Słoń forced me to leave my laptop alone and go out for night walk around monuments. We took our camera and so-called tripod (a simple camera stand for a store dispaly) and we went making photos. And the pictures are total disaster and greek tragedy at the same time. Most of them are out of focus (it was too dark for the camera), and almost all of them are distorted (due to crappy stand). Damn.

Roosevelt Memorial.

Washington Monument.

Roosevelt Memorial.

Slon & Roosevelt Memorial.

Jefferson Memorial.

Lincoln Memorial.

Washington Monument & Reflecting Pool.

Lincoln Memorial.

Mielone / Ground beef chops

Dzisiaj na obiad Słoń usmażył mielone z mizerią z ogórków. O, panie. Jęzor mi uciekł i zeżarłem trzy :-). A pewnie na tym nie skończę :-).

---

Today Słoń has prepared ground beef chops (this is one of typical Polish meals and it is prepared a bit different then a typical hamburger) along with sliced cucumber mixed with sour cream. Delicious. I was so hungry I have eaten three of them :-). And it seems it is not the end of dinner :-).

Nokia 6230

Pisałem ostatnio, ze byliśmy w końcu zmuszeni nabyć jakieś lokalne komóry. No i padło na Nokie, bo nie stać nas w tym momencie na eksperymenty z innymi markami, a nasze doświadczenia z telefonami tej marki do tej pory były jak najbardziej pozytywne. Nabyliśmy więc dwie Nokie 6230. Z całej tej nazwy ostatnie zero najlepiej opisuje ten telefon:
1. Cyfrowy aparat można o kant dupy potłuc - obraz ma taką ostrość jak mój wzrok, jak mi okulary zaparują. Nie korzystam z tego i nie spodziewałem się niczego lepszego, ale po jaką cholerę wogóle instalować coś tak badziewnego? Tylko prąd żre i miejsce zajmuje.
2. Klawiatura sprawia wrażenie, jakby została zrobiona na zamówienie przemysłu zabawkowego. Cały czas mam wrażenie, że się rozpadnie, bo przyciski latają jak chcą. Zwłaszcza mój "ulubiony" czterokierunkowy przycisk-joystick.
3. No i najważniejsze (i to jest największa porażka firmy Nokia): bateria ledwo 3 dni trzyma. I to bez jakiegoś nadmiernego gadania, bez korzystania z kamery i BT. Rozumiem, że to ma być metoda na nakręcenie sprzedaży wszelkiej maści bardziej pojemnych baterii, oraz wszystkich zmyślnych ładowarek przenośnych/samochodowych.

Rozczarowałem sie okrutnie. Pal licho tą kamerę, bo jak mówię - nie korzystam - ale te przyciski i bateria to w mojej starej N6310i są o niebo lepsze. Za to jest postęp: kolorowy wyświetlacz (który musiałem ustawić na odcienie szarości, żeby się połapać o co biega), tapety + wygaszacze (do kosza na dzień dobry), karta MMC (żeby się do niej dostać, trzeba wyłączyć telefon i wypruć baterię), radio (bez zestawu słuchawkowego sprzedawanego, a jakże, oddzielnie nie działa). Nie ma za to portu USB, a przydałby się (na genialnym Pop-Porcie są podobno wyprowadzone sygnały USB+ i USB-).

Troche mi brakuje maszynki do golenia, elektrycznej szczoteczki do zebów, parasola, kombinerek, podnośnika samochodowego i szwajcarskiego scyzoryka. Powątpiewam w ich użyteczność i jakość (pewnie by były tej samej klasy co wbudowana kamera i klawiatura), ale spodziewam się że Nokia musi dołożyć coś kompletnie bezużytecznego. Jakoś trzeba przekonać konsumenta, żeby zmieniał telefon jak najcześciej. No chyba, że dogadają się z jakimś producentem cyfrowych aparatów fotograficznych i wbudują komórkę w jakąś normalną cyfrę. Ale to już będzie przegięcie w drugą stronę.

Żeby było fair na koniec jeszcze plusy: wbudowany zestaw głośnomówiący (w samochodzie rewelacja), odtwarzanie mp3 jako dzwonków (wreszcie unikalne dzwonki) i BT.

---

As I mentioned before, we had to purchase local mobile phones. We chose Nokias, as we could not afford any experiments with other brands, and we were pleased with the Nokias' performance so far. So this time we bought Nokia 6230. And it is the last digit of its name, that describes its performace the best:
1. Digital camera is a total crap - the pictures are as sharp as my vision with the foggy glasses. I don't use it and I didn't expect anything better, but why the hell they installed it at all? It only consumes the power and makes the phone bigger and heavier.
2. Keyboard seems to be initially manufactured for the purpose of toys industry. All the time I have an impression it will fall into pieces, especially my "favourite" four-way joystick button.
3. Last, but the most disappoinintg is a battery. Stand-by time is no more than 3 days. Without extensive talking, without using camera or BT. I assume this is the way to increase a sale of batteries of higher capacity as well as all these car/mobile chargers.

Frankly I am very disappointed. Forget about the camera (I don't need it), but both a battery and buttons are much better in my old N6310i. Instead, now we have: a colour display (I had to set it to grey scale to see what is going on), wallpapers and screensavers (deleted immediately upon purchasing), an MMC card (every time I want to transfer anything to the card, I have to turn off the phone and pull out the battery to get to the card compartment), and a radio (doesn't work without a wire headset - sold separately, of course). No USB socket, though, which would be very useful (based on the information I found on the Internet, there are signals USB+ i USB- on the fantastic Pop-Port).

I wouldn't mind having an electric shaver, an electric tooth-brush, an umbrella, pliers, a car jack and a Swiss Army knife built-in in a phone. I doubt it would be useful or of a good quality (the same class as built-in camera and keyboard) but I expect Nokia must add something useless to convince its consumers to change their phones more frequently. Unless they make a deal with digital cameras' manufacturers and decide to built-in a mobile into a camera, which would be even worse.

To be fair, there are some good things: a loudspeaker (very useful in a car), mp3s as ringtones (unique ringtones at last) and BT.

wtorek, czerwca 07, 2005

Upał / Heat

No to się zaczęło. Wściekły upał... Wszędzie dookoła nas huczą klimatyzację, a nam jakoś się nie pali do tego. Przypominają mi się gorące, letnie dni w Polsce, poza tym jakoś zdrowiej chyba spać przy otwartym oknie, zwłaszcza, że tu wszystkie są obowiązkowo wyposażone w moskitiery. No i wieczorem robi się już w miarę przyjemnie.

W piątek lało jak z cebra, nawet nie poszliśmy na mecz base-ball'a, na który dostaliśmy bilety z firmy, bo patrząc na te strugi deszczu się odniechciewało wystawiać choćby czubek nosa za drzwi.

W sobotę rano pojechałem do serwisu VW, żeby moje głuche radio obejrzeli. W czasie kiedy chłopaki bebeszyli samochód, ja uciąłem sobie pogawedkę z pewnym emerytowanym pracownikiem rządowym, który przyjechał wymienić tłumik w swoim Passacie '96. Dziadzio wyemigrował z Chorwacji do Kanady w 1969 r., a po 8 latach, razem z żoną Kanadyjką (brzmi jak nazwa kajaka :-), przeprowadzili sie do Stanów. No i zdaniem dziadzia sytuacja społeczna i ekonomiczna w chwili obecnej strasznie się pogorszyła. Prawdę powiedziawszy nie śledzę tego co się tutaj dzieje (wystarcza mi nerwów na czytanie tego co sie u nas wyprawia :-), ale chodzi zdaje się o fundusze emerytalne, afery gospodarcze, brak kontroli nad instytucjami finansowymi, politykę obecnego prezydenta itd., itd. Skoro jest tak źle - zapytałem dziadzia - to czemu społeczeństwo nie wybrało w zeszłym roq kogoś innego? A dziadzio na to, ze to wina elektronicznego systemu głosowania na Florydzie poprzednim razem, a w tym roku w Ohio. Ciekawe, że już nawet kręgi rządowe zaczynają narzekać...

Jak wróciłem to się trochę przejaśniło, chociaż dalej jeszcze groziło deszczem. Odłożyliśmy wiec naszą wyprawę rowerową na niedzielę, za to zaprosiliśmy Carlosa na obiad. Słoń zaserwował zupę z okolic Europy Wschodniej - barszcz czerwony z jajkiem, co prawda z torebki, ale co robić jak tutaj pustynia - i polską wersję chińszczyzny, czyli qrę słodko-kwaśną z ryżem. Przypuszczam, że dla Philipa była by to raczej profanacja, ale co zrobić, skoro chińskie żarcie na świecie rzadko przypomina prawdziwą chińszczyznę. Po obiadku rozsiedliśmy sie wygodnie na balkonie, zaserwowaliśmy sobie po tatance (ze słodkim, a jakże, sokiem jabłkowym :-) i skurzyliśmy po cygarq, które przyniósł Carlos. No i muszę przyznać, ze jak już mam się "truć do towarzystwa" :-), to wolę jednak zwykle fajki. Jak się nieopatrznie ze dwa razy tym cygarem zaciagnąłem, to oczy mi chciały wyskoczyć na wierzch, a dech zapierało jak po przyrżnieciu nerami w schody. W każdym razie zakończylismy imprezowanie krótko po północy, w międzyczasie pokazując jeszcze Carlosowi dzieło kinematografii brytyjskiej w postaci jednego z odcinków "Fawlty Towers".

W niedziele żar sie z nieba rozlał. Zapakowaliśmy bicykle na furmankę i ruszyliśmy w stronę Great Falls, MD. Zdjęcia poniżej. No i był to genialny pomysł, bo w sumie więcej tam było cienia, niż jeżdżenia po słońcu. A prażyć musiało niemiłosiernie, bo pomimo tego, ze zarzuciliśmy na siebie jakieś filterki UV, to trochę nas przysmażyło tu i ówdzie, a jak wspominałem, prawie cały czas w cieniu spędziliśmy. Żeby się nie zajeździć na początek sezonu, przejechaliśmy skromnie około 10 mil (trzeba jakiś licznik skołować). Dobra wiadomość jest taka, że baseny na osiedlu pootwierali i można będzie zacząć moczyć cztery litery.

W poniedziałek po południu zapowiadali burze. No i jakimś cudem przeszły chyba gdzieś bokiem. Wieczorem zaczęło trochę wiać, ale bez żadnych oznak tego co dopiero miało nastąpić. Pół godziny po północy zostaliśmy brutalnie wyrwani ze snu przez taka burzę, ze można było nieźle w gacie ze strachu narobić. A myślałem, ze już nie bedę musiał używać stwierdzenia "pierwszy raz w życiu" po burzy, którą rok temu przeżyliśmy w Tatrach na Świnicy. Jednak nie - prało piorunami gdzieś w okolicy i to tak, że odwróciła się standardowa kolej rzeczy. Zamiast "ciemno-ciemno-ciemno-ciemno-o, piorun" było "chwile-ciemno-a-potem-o-w-mordke-kiedy-przestanie-tak-tymi-piorunami-walić-bez-końca". Światełka lepsze, niż strobo w niejednym klubie. No i waliło tak blisko, ze 3/4 samochodow na parkingu zaczeło wyć alarmami, a nam w domu ściany się musiały nieźle trząść, bo słyszałem jak pudła po rowerach, które stoją u nas w sypialni, robią klasyczne "trrrrr" stukając w ściany od wibracji. Jak się wyjrzało przez okno, to widoczność taka na metr co najwyżej. Dalej ściana deszczu. Nawet przy tej całej iluminacji. Nieźle było. Pół godziny poźniej wszystko ucichło.

---

It has began. Unbearable heat... All our neighbours have already turned on their air-conditioners, but we revel in the heat, as it reminds us Polish hot summer days. Besides it seems more healthy to just open the windows for a night, especially that all of them are equipped with mosquito nets and the temperature outside becomes comfortable during a night.

Friday it was raining pretty heavily. We gave up going to a baseball game, for which we had received tickets from the firm. We did not like going out looking at the water wall outside.

Saturday morning I drove to VW dealer to have my car radio fixed. It had died someday without any particular reason. While VW mechanics were looking for a problem I was chatting with recently retired government officer, who came to have its muffler fixed in his Passat '96. He had moved to Canada from Croatia in 1969, and 8 years later he had moved to US with his Canadian wife. In his opinion the recent social and economic situation deteriorated severely. Frankly I don't have time to follow what is going on here (I am fed up with what is happening in Poland :-), but as far as I understood him it is a matter of pension funds, financial scandals, a lack of control over financial institutions, and generally present president. 'So why did people elect him in last election?' - I asked. According to my discussion partner, it was a matter of computer election system, introduced initially in Florida, and in Ohio last time. Well, must be really bad, if the government officer complains...

When I came back, the weather was better, but there still were some clouds, so we decided to postpone our biking trip till Sunday. Instead, we invited Carlos for a dinner. Słoń cooked typical Eastern Europe meal - beetroot soup (instant, but beggers cannot be choosers) with hardboiled eggs - and polish version of chinese meal, that is sour-sweet chicken with rice. Philip, I believe for you it would rather be a parody of chinese meal, but it is with every kind of native cuisine, that when served/prepared somewhere else in the world, it will not taste as it should. After our dinner we sat outside, sipping tatanca (Polish drink made of Żubrowka vodka and an apple juice - should be sour, but I could not find one here) and smoking cigars, which Carlos brought to try to. I have previously smoked cigars, but frankly it is not my cap of coffee. I prefer ordinary cigarettes. Anyway, we completed our dinner shortly after midnight, watching one episode of great British series "Fawlty Towers" in a meantime.

Sunday it was melting hot. We mounted our bikes to the bike racks on the car and drove to Great Falls, MD. Pics below. The idea was indeed brilliant. Most of the area was shady and protected us from the sun. But even though we were riding in shade and we used some sun block, we got a bit of suntan, so I believe the sun was very strong. We rode around 10 miles. For the second time this year, it was not that bad. Good news is they opened the swimming pools in our community, so we can start some water sports soon.

Monday afternoon we expected some thunder storms according to weather forecast. However nothing happened. There was a stronger wind in the evening, but we really did not expect, what happened later. A half past midnight we were brutally woken up by such heavy t-storm that one could shit bricks. I thought I didn't have to use the expresion "first time in my life" regarding t-storm any more, especially after last year's t-storm we experienced in Tatra Mountains on Świnica peak. Hell, I did - it was so heavy that normal storm order was reversed. Instead of "darkness-darkness-darkness-darkness-one lightning" it was "short-darkness-and-gazillion-of-bright-neverending-lightnings". It was much better then strobe lights in many clubs. And the thunders were so strong and loud that most of the car alarms turned on at the parking in front of our house, while some boxes we keep in our bedroom started knocking at the walls due to vibrations. Looking outside the visibility was no more then 3 feet due to heavy rain, even with all those lightnings. Just splendid. After half an hour it was all gone.

poniedziałek, czerwca 06, 2005


Podnoszenie ciezarow.
---
Weight lifting.
A Blogger Aveugle na to:

Podnoszenie ciężarów to bardzo ważna rzecz w życiu mężczyzny:) Ważne, żeby później można było wykorzystać to co się podnosi, he he

6/07/2005 4:57 PM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close


Plaza rozbiegowa dla kajakarzy.
---
Starting point for canoeing enthusiasts.

Great Falls.

Jedna ze sluz na kanale Patowmack.
---
One of the locks on the Patowmack Canal.

Wojownicze Zolwie Ninja :-)
---
Teenage Mutant Hero Turtles:-)

piątek, czerwca 03, 2005

Cukier / Sugar

Dokonałem ostatnio odkrycia kolejnego, po głębokim tłuszczu i occie, składnika lokalnego pożywienia. Chodzi mi oczywiście o cukier. Tak, tak, wiem, "odkryłem Amerykę".

Z mojego punku widzenia jednak tak. Kupiliśmy ostatnio paczkę ciastek. Po raz pierwszy zresztą, bo do tej pory jakoś unikaliśmy słodyczy. Jakieś takie zwykłe "Pieguski" czy coś. I po raz pierwszy w życiu nie byłem w stanie zjeść więcej niż trzy na raz. Słodkie jak cholera. Cukier prawie pod zębami zgrzytał. Gwoli wyjaśnienia: jako dzieciak potrafiłem zjeść pięć i więcej tabliczek czekolad o wadze 100g w przeciągu dwóch godzin, mniej więcej. Karton czekolady przywieziony za ciężkich czasów przez Jędrusia z Węgier nie zniknął w ciągu kilku dni tylko dlatego, że mama je zamknęła w szafie na klucz.

Do czego zmierzam: siedząc ostatnio na lotnisku w Philly poszedłem zjeść jakiegoś szybkiego syfa w postaci kawałka pizzy. Żeby nie qpować gazowanej Coli, wziąłem mrożoną herbatę, taką w butelce chyba 0.5l. Q mojemu szczeremu zdziwieniu herbata okazała się niemiłosiernie słodka. Szczerze mówiąc dla mnie każda herbata z cukrem jest słodka, bo ja nie słodzę ani kawy, ani herbaty. W zasadzie wcale nie używam cukru i dopóki Słoń nie przyjechał, w domu nie było ani grama. Nawet goście narzekali. A tu w takiej mrożonej herbacie jak 29g cukru z tego co na etykiecie przeczytałem. 29 gramów. Wg tej ksiażki kucharskiej 29 gramów cukru to 6.5 łyżeczki. Znam tylko jednego co tyle sypał do herbaty (Darek, słodzisz jeszcze tyle?).

Do dzisiaj myślałem, że przyczyną otyłości Amerykanów jest tłuszcz. No i odkryłem Amerykę. Wyciągam karton soku pomarańczowego z lodówki i stoi jak byk: 26g cukru (6 łyżeczek) na szklankę (240ml). Wiem, wiem, cukry są naturalnym składnikiem owoców czy mleka, więc o co ten szum. Ano o to, że wg moich obserwacji tutaj po pierwsze wszystko się pija słodkie (kawę, herbatę, gorącą czekoladę), po drugie jednostką rozliczeniową przestaje być szklanka 0.25l, a zaczyna być szklanka 0.5l, a nawet qbeł 0.75l i więcej, a po trzecie absolutna większość piję do obiadu normalnie słodzoną Colę we wspomnianej wyżej ilości (zawartość cukru w puszce Coli 0.33l - 39 gramów - 9! łyżeczek). Na codzień widuję gości z gigantycznymi qbłami, przypominającymi raczej niemiecki dwuręczny kufel piwny, siorbiącymi kawę w samochodzie, albo w pracy. Aż się zastanawiam, jak oni to podnoszą jedną ręką. Ile razy jesteśmy w restauracji z kimkolwiek - Cola podawana jest w szklance 0.5l z powtórką. Ponad 10dkg cukru. Nie wyobrażam sobie zjedzenia takiej ilości cukru i popicia wodą...

Przestała mnie już więc dziwić "No carb" mania (Carb = Carbohydrate = węglowodan = cukier). Przestała mnie również dziwić South Beach Diet, czyli dieta polegająca na tym, że ogranicza się czy też nie je się cukrów (nie znam szczegółów i szczerze mówiąc mam je gdzieś). Przestał mnie też dziwić Miller Lite i Bud Lite. Swoją drogą małe normalne piwo ma ok. 12g cukru - 2.5 łyżeczki.

Nie zamierzam z tego powodu zmieniać moich przyzwyczajeń. Nie muszę. Cole odstawiłem już dawno (czasem Light wchodzi w rachubę), kawa i herbarta niesłodkie, piwo ostatnio w śladowych ilościach... Ale te cholernie słodkie ciastka i ta wściekle słodka herbata dały mi do myślenia...

---

I have discovered another (after deep frying oil and vinegar) ingredient of local food. I am talking about sugar, of course. Nothing new, isn't it?

Well, from my point of view it is. We have bought a pack of cookies recently. For the first time, to be honest, as we have avoided sweets so far. Nothing special, some kind of biscuits with chocolate pieces. And for the first time in my life I have not been able to eat more then three of them. They were damn sweet. I almost felt sugar between my teeth. To make it clear: as a kid I was able to eat 5 or more bars of chocolate (regular 100g) within few hours.

To the point: few days ago I was waiting for a plane in Philly airport. I decided to get some junk food and to avoid drinking Coke, I asked for ice tea in 16 fl oz bottle. To my deepest surprise it was again terribly sweet. I don't use any sweetener or sugar for tea or coffee. Frankly, I don't use sugar at all and there wasn't any at home before Słoń's arrival. I remember some of my guests were dissapointed :-). There was 29g of sugar in my tea, according to the label. 29 grams is 6.5 teaspoonfuls. I know only one person using such amount to sweeten his tea.

Till today I thought it is fat that makes Americans plump. It seems it is not the only reason. A glass of orange juice contains 26g (6 teaspoonfuls) of sugar per 8 fl oz. Yes, I know sugars are integral ingredients of fruits and milk, so where is the problem. Well, based on what I've seen it seems almost everything drunk here is sweetened: coffee, tea, hot chocolate. To make it worse an 8 fl oz glass becomes to be too small - the more and more common are 16 fl oz glasses or even 24+ fl oz buckets. And last but not least is the fact that lots of people drink reglar Coke for dinner in amount of two glasses of 16 fl oz minimum (a 12 fl oz can of regular Coke contains 39g of sugar - 9! teaspoonfuls). This means a quarter pound of sugar. I cannot imagine myself eating a quarter pound of sugar and drink some water aferwards...

I am no surprised with 'No carb' fashion any more. I am not surprised with South Beach Diet either. I am not surprised with lite beers. In fact, normal 12 fl oz of regular beer contains about 12g of sugar - 2.5 teaspoonfuls.

I don't think about changing my diet or habits. I don't have to. I quit drinking sodas years ago (with rare exceptions of Diet Coke), I drink unsweetened coffee and tea, and barely drink beer recently... But those damn sweet cookies and tea made me realize the amount of sugar consumed in U.S.
A Anonymous Anonimowy na to:

Super artykuł. Lubie takie jazdy!! pozdro.

5/07/2008 4:22 AM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close

czwartek, czerwca 02, 2005

Memorial Day Weekend - Niedziela / Sunday

W niedziele postanowiliśmy przejechać się jeszcze raz szlakiem Skyline Drive. Niestety Marcela i Hector musieli wracać do Miami, za to dołączyła do nas Orawan z Philly.

Sam pomysł wyjazdu z DC był o tyle trafiony, że w niedzielę był zjazd dziadków na motorach w DC. Spodziewana liczba motocyli to dwieście pięćdziesiąt tysięcy!!! I jak wyjeżdżaliśmy to środkiem HOV na I-395 ciągnęła się niekończąca kawalkada motocykli. Z drugiej strony, niestety, taka sama kawalkada samochodów ciągnęła się do Skyline Drive. To jest klasyka długich weekendów tutaj - pełne drogi.

Chociaż i tak mieliśmy qpę szczęścia. Ze zwierzaków tym razem udało nam się tym razem zobaczyć sarny (prawie na wyciągnięcie ręki) i misia (ja to mam szczęście do tych misiów :-). Misio, sqrczybyk, na jakimś zakręcię wspiął się na murek, wpadł na drogę tuż przed naszym samochodem, machnął kilka susów i znikł w krzakach po drugiej stronie. Nawet nie zdążyliśmy mu z wrażenia zrobić zdjęcia. Wszyscy siedzieliśmy w samochodzie ze szczękami do ziemi z wrażenia. Ale fajny był, chyba młody jeszcze, bo wymiarami taki pies rasy Bernardyn.

Dowiedziałem się zresztą, że podobno najpiękniej wygląda Skyline Drive i cały park Shenandoah na jesień. Biorąc pod uwagę przewagę drzew liściastych jakoś nie jestem zdziwiony. No cóż, czeka nas kolejna podróż na jesień, tym razem postaramy się znaleźć czas w ciągu tygodnia, żeby uniknąć milionów odwiedzających.

---

We decided to drive through Skyline Drive on Sunday. Unfortunately Marcela and Hector had to fly back to Miami, but Orawan came from Philly to join us on our trip.

The idea of leaving DC was on one hand great as there was a reunion of bikers in DC on that Sunday. The expected number of motorcycles amounted of two fifty thousand!!! Indeed, when we were leaving DC, we saw the neverending flow of motorcycles driving through HOV on I-395 toward DC. On the other hand we saw the same number of cars driving to Skyline Drive. This is something very common here during long holidays - roads full of cars.

Even though, we were lucky. Among animals we saw bucks and does as well as a bear (I am lucky with bears, it was not my first time to meet a bear :-). Our bear climbed the small stone wall by the road, jumped on the road just in fron of our car, rushed through and disappeared in bushes. We were so surprised we were unable to take any pictures. But it was young, I believe, as it was about the size of a big dog.

I was also told that Skyline Drive and whole Shenandoeh Park are the most beautiful during autumn. Taking into account number of leaf trees there, I am not surprised. Well, we will probably go there once again in autumn, but this time we try to find some time during week days to avoid other visitors.

Slabo wypasiony szalk turystyczny. Tylko 2100 mil. I ludzie naprawde pieszo go pokonuja. Zabiera to okolo trzy miesiace.
---
Pretty long trail. About 2100 miles. I was told about some people that walk this trail. It takes around three months.

Philip (Hong-Kong), Orawan (Thailand) & Mroofczynskie.
---
Po drodze szlakiem Skyline Drive.
---
On Skyline Drive, VA.

Warstwy.
---
Layers.

Czesty widok w czasie dlugiego weekendu Memorial Day.
---
We saw them very often during Memorial Day long weekend.

środa, czerwca 01, 2005


Na krawedzi.
---
On the rock.

Philip wyglada jak przyczajony tygrys i ukryty smok :-).
---
Philip looks like Crouching Tiger and Hidden Dragon :-).

Ten malenki wodospadzik byl pieknie zamarzniety w zimie.
---
This little waterfall was beautifully frozen in winter.

Piknik pod wiszaca skala.
---
Picnic at hanging rock.

Usmiech od ucha do ucha :-).
---
Smile! :-).

Wyglada jak nietkniete ludzka stopa.
---
No traces of human activity.

Wujki w przyplywie euforii :-).

Memorial Day Weekend - Sobota / Saturday

Z okazji długiego weekendu zjechało się trochę znajomych do DC. Hector z Marcelą przylecieli z Miami, FL, a Philip przyfrunął z Atlanty, GA.

Udało nam się jakimś nadludzkim wysiłkiem zerwać w wyra w sobotę rano i pognać do DC po bilety na Washington Monument. Bilety są bezpłatne. Ale sposób w jaki są rozdawane zadziwia mnie do granic. Połowa puli jest dostępna przez Internet (oczywiście termin taki jak Memorial Day rozchodzi sie pol roq wczesniej :-), a druga połowa rozdawana w dniu wstępu na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. I jakimś dziwnym cudem jak otwarli tą cholerną budkę z biletami, przed którą nota bene ustawiła się kolejka jak za dawnych dobrych czasów jak padlinę do mięsnego rzucili, to biletów na niektóre godziny już nie było. Amerykańska równość. Dobrze, że chociaż można było wziąć 5 biletów, bo jak podeszliśmy po bilety do Kapitolu, to kolejka była 3 razy dłuższa, a dawali po jednym bilecie na głowę. Reglamentacja? Co za nędza. Koniec końców zrezygnowaliśmy z Kapitolu.

Zresztą sam Washington Monument też trochę rozczarowuje. Stoi na środq genialnie rozkopanego placu budowy, który jest chyba tylko po to, żeby ludzie nie piknikowali pod monumentem i żeby przypadkiem ktoś nie zostawił jakiegoś nieproszonego pakunku. Dobrze, że wogóle wpuszczają do środka. Chociaż mecyje przy wejściu, że głowa mała. A w środq w sumie nic ciekawego. Winda na górę, pełno ludzi i koniec. Ale to jedyne miejsce gdzie można zobaczyć jakąś panoramę DC.

---

Because of long weekend we had some friends arriving to DC: Hector and Marcela came from Miami, while Philip flew from Atlanta.

We were able to wake up very early on Saturday to get tickets for Washington Monument. Tickets are free, but the way they are distributed is somehow awkward. Half of them is distributed through the Internet (for Memorial Day weekend they are gone probably half year earlier :-), while the second half is given on the first come first serve basis on the day of visit. And due to some strange reason, when they opened the kiosk on Saturday morning, all tickets for particular time were already gone. And the line was as long as during communism times in Poland. At least we were able to get 5 tickets for WaMo, because when we get to Capitol the line was 3 times longer and they were giving one ticket per person, so we gave up eventually.

The WaMo itself is a bit dissapointing. It is located in the middle of some ground works, that are probably still in progress to stop people from picnicing in the close distance and leaving some unexpected package by chance. It is good one could at least enter the monument. Even though there is nothing interesting inside, it is the only place one can see DC panorama.

Widok na poludnie.
---
South Overlook.

Widok na zachod.
---
West Overlook.

Maly bialy domek.
---
White House.

Widok na wschod.
---
East overlook.

Washington Monument.

Capitol.

Slon z Capitolem w tle :-).

Chinatown.

Jeden z budynkow pomiedzy Dupont Circle i Adam's Morgan.
---
One of the buildings between Dupont Circle and Adam's Morgan.

Knajpa o wdziecznie przeksztalconej nazwie Adam's Morgan w Madam's Organ, czyli Kobiecy Narzad :-).
---
A club named Madam's Organ after a clever change in Adam's Morgan name :-).

W dzielnicy Adam's Morgan wypatrzylismy kilka takich budynkow z restauracjami na dachu.
---
In Adam's Morgan we have found several buildings with restaurants on the roof.

Marcela & Hector (Mexico), Philip (Hong-Kong) & Wujki Samo Zlo :-).
---
Bar w dzielnicy Adam's Morgan.
---
Pub in Adam's Morgan.