środa, grudnia 22, 2004

I znowu wiosłujemy :-)

Było, minęło - jutro powrót do US. Pewnie nie będzie czasu na pisanie... Te kilka dni upłynęło w takim tempie, że nie było czasu na pisanie, a jest kilka rzeczy do opowiedzenia. Wszystkie blogowe zaległości będę pewnie nadrabiał dopiero w styczniu, bo na razie planujemy Święta pod znakiem Słonia :-).

Udało mi się spotkać z rodzinką i większością znajomych. Na niektórych w całym tym pośpiechu udało mi się prawie wpaść (Kinga, Kinga :-). Z kim się nie zobaczyłem, zobaczę się następnym razem, albo przez kamerkę :-).

Życzę wszystkim Wesołych Świąt, może trochę spokojniejszych i bardziej rodzinnych niż nasze się zapowiadają (wigilijne zwiadzanie Manhattanu, podróż przez kilka stanów i jak dobrze pójdzie - Nowy Rok na Time Square :-). A w nowym roq przygód, przygód, przygód. I trochę spokoju od czasu do czasu :-). Żeby się wszystko po myśli układało. Hej!

piątek, grudnia 17, 2004

Dżej Ef Kej

Siedzę sobie właśnie na słynnym JKF. Odprawiłem bagaż z kwitkiem - mam nadzieję, że pierońska obsługa nic nie rozwali. Całe szczęście, że ta waliza jest plastikowa. Do zapakowania się na pokład została jeszcze godzinka. Siedzę i przyglądam się ludzikom, a szczególnie ilości bagaży jaką można ze sobą zabrać. No i furore robi pani z dwoma pieskami: bokserem i czymś co przypomina wrzeszczącą mikrosarne w qbraczq. Mam nadzieję, że pani nie leci moim samolotem. A koło mnie jakieś rącze dziewcze zaparkowało swojego pekinczyka razem z klatką pełną zabawek :-). Dziewcze jak się dowiedziałem leci do Brazyli, tylko 9 godzin lotu. Brytan zostaje :-). Dopsz, trza coś jeszce zjeść przed odlotem. I zostawić trochę baterii na 8 godzin lotu :-).
A Blogger tomkorn na to:

Komentarz??? Po co komu komentarz...

12/20/2004 7:13 PM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close


Obcy - 8 pasazer Nostromo :-).

Bezprzewodowy dostep do Internetu to jednak cholerna wygoda :-).

Hala odpraw na JFK.

Weekend w robocie

Tak jak pisałem - spędziłem ostatnio weekend u klienta. Mamy przepustki, więc nie musałem się martwić, że nie wejde. Strażnik siedzi 24h/dobe, światła też się świecą bez ustanku. Pustkami jak widać świeciło - tutaj żadko się pracuje w weekend. Chociaż oni też mają roboty w cholere i jeszcze.

W każdym razie udało mi się pyknąć kilka fotek. Co prawda czekam na wycieczkę po drugim piętrze, wtedy dopiero będą atrakcje.

A w niedziele wieczorem zadzwonił Carlos z niesamowitą wiadomością: zastał napadnięty, kiedy wracał z wycieczki do NYC. Przesiadał się w DC z pociągu na metro - przejscie na druga strone ulicy doslownie - na stacji Union Station, która jest rzut beretem od mojej roboty. Było kole 18-tej, szedł sobi ulicą, dookoła ludzie - najpierw dostał rzuconą butelką w nogę, potem został qlturalnie otoczony przez 5 kolesi, w tym jeden z widoczym kijem baseball'owym. Co było niewidoczne, tego niewiem, i nawet nie chce wiedzieć. Okolica Union Station jest dosyć nieciekawa - kidy robiłem rozeznanie przed przyjazdem, ktoś dość trafnie określił ją jako "Murzynowo". No i niestety jest w tym 100% prawdy - prawie jak ghetto murzyńskie, do którego nocą lepiej się nie zapuszczać, ale jeśli trzebe, to samochodem z zaryglowanymi drzwiami, włączonymi wycieraczkami i nie zwalniać poniżej 30 mil/h :-). Z tymi dwoma ostatnimi elementami to oczywiście żartuje, ale okolica wcale nie jest ciekawa. W każdym razie kolesie zapytali go ile ma pieniędzy, potem kazali mu je oddać (na szczęście miał koło 20 dolców w portfelu) i przez nikogo nie niepokojeni spokojnie odeszli. Loozik. Jest to przerażające, że wojska amerykański rozbijają się po świecie, a we własnej pieprzonej stolicy nie potrafią zaprowadzić porządku. Żenada.

Wujek na stanowisku ogniowym :-). Albo ten aparat pogrubia :-), albo mnie amerykanskie makzarlo zaokraglilo :-).

Zakatek zarloka :-)

Express do kawy - pierwszego dnia jak go zamontowali, to Amerykany malo migotania komor serca nie podostawali, taki tlum sie klebil. A wszystko dlatego, ze Starbucks to tutaj podobno najlepsza kawe robi.

Tak mniej wiecej wygladaja salki konferencyjne :-). Praktycznie wszystkie sa za szklem. I wiekszosc czasu zajete - Amerykanie kochaja prowadzic dysputy, czasami malo nawet malo rzeczowe.

Plakaty cz. I - kanalow wszelakich ci u nas dostatek.

Plakaty czy. II - na suficie tuba dzwiekowa - staje sie pod nia i slychac muze :-).

Plakaty cz. III - to okienko z boku to kącik wesołego pocztyliona, czyli mail center :-). Tutaj siedzą tacy, co to większość dnia nie pracują :-), bo nie mają nic do roboty.

To zdjecie mi sie bardziej podoba do gory nogami :-). Rury, rurki, kable, kabelki.

Przestrzen biurowa, czyli podziemny miejsce pracy stada knosultantow - chyba nawet dorze, ze odgrodzone gruba warstwa betonu od calej aparatury nadawczej, ktora znajduje sie na wyzszych pietrach.

sobota, grudnia 11, 2004

Cisza jak makiem zasiał

Niewiele się dzieje... Trochę roboty się pojawiło i trzeba skończyć przed przylotem do Polski. Zapewne więc ten weekend spędze w pracy. Ma to swoje plusy: nie będzie korka, nie będę musiał walczyć o miejsce do parkowania, nie będzie tłumu ludzi naokoło brzęczących nad uchem, nie będzie menadżera, który niestety strasznie zawraca dupę w tym przypadq. Wreszcie cisza i spokój. Postaram się zrobić trochę zdjęć podziemia.

Ostatnio byłem na krótkiej wycieczce na drugim piętrze, gdzie mieszczą się studia nagraniowe: każdy kanał muzyczny ma swoje studio, większość w D.C. (część w NYC, część na Florydzie i w Nashville). No i jest fajna kameralna salka koncertowa, gdzie goście, znaczy kapele, grają koncerty - oczywiście pracownicy firmy wstęp wolny. Muszę się ugadać z kolesiami z IT, bo może mają jakiś rozkład jazdy - chętnie bym się załapał na koncert jakiegoś BLS, czy przystojnego Stefana. Pytanie, czy przystojny wogóle koncertuje dla tego radia, bo jakoś nie zauważyłem kanału grającego instrumentalne gitary :-(.

Aha, jak ktoś chce, to chłopaki mają streaming live przez neta na stronce - 3 dni za darmo, można sobie przeglądnąć wszystkie kanały. Z premium jest tylko Opie & Anthony (nie mam pojęcia, kto zacz i mało mnie to interesi :-), nie ma Playboy Channel, który jest normalnie w premium dostępny. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić słuchanie takiego kanału :-). Przypomina mi się film "Deja Vu" i słynny gryps: "Zejdź z linii, zboczeńcu" :-).

Z ciekawostek: swego czasu kolesie (czyli XM Satellite Radio) wypuścili radio przystawkę do kompa podłączaną przez USB. I ktoś im ją zhackował - nie trzeba było wykupywać subskrypcji, żeby słuchać radia! Od tego czasu przestali produkować przystawkę, a to co na ebay'u można qpić z drugiej ręki chodzi w jakichś zboczonych cenach. A ostatnio wypuścili przenośne radyjko - coś a'la mp3 player wielkości telefonu komórkowego. Całkiem to fajne bo ma dwa tryby: live, czyli na żywca i nagrywanie, bodajże do 4 godzin (to tak na wypadek gdybyśmy zamierzali w kopalni posiedzieć chwilę :-).

niedziela, grudnia 05, 2004

Firmowa imprezka

W sobotę w hotelu Renaissance w D.C. odbył się wielki bal noworoczno-bożonarodzeniowy (czy coś). Generalnie to jakieś dwa miesiąc temu przyszło zaproszenie emailem, ale bardziej przypominało to zaproszenie na rejs na Karaiby niż na bal. A wszystko dlatego, że serwowana muza miała być utrzymana w wyspiarskim klimacie.

Luda milijony. Zresztą sal, pomieszczeń i korytarzy tyleż samo - można było się zgubić. W sali żarłocznej dj-e zapodawali hawajskie rytmy, zresztą nie do wytrzymania głośno. Dwie sale dalej jakaś laska śpiewała soulowe kawałki na żywo, co nawet nieźle jej wychodziło i emerytowani (:-) pracownicy mogli się pobujać :-). Dalej było karaoke, ale tam też długo nie wytrzymałem - ludzie tutaj są absolutnie bezkrytyczni w stosunku do swoich umiejętności śpiewnych. Na końcu, a w zasadzie w podziemiach była jeszcze undergroundowa impra z typowymi kawałkami klubowymi.

Wpadliśmy na impreze koło 22giej - późno, bo Carlosowi się zachciało metrem przyjechać i godzinę mu to ponad zajęło. Do dobrego tonu należało w ramach biletu wstępu przytachanie jakiejś nieużywanej zabawki na cele dobroczynne, więc pognałem wcześniej do sklepu i qpiłem pudło klocków Lego - niech sobie amerykańskie mózgi rozwijają wyobraźnie przestrzenną :-).

Spotkałem większość znajomych, pogadaliśmy chwilę, ale zwyczajem amerykańskim była to raczej zdawkowa wymiana uwag na temat samej imprezy, niż konkretne pogadanie. Zresztą o czym tu gadać z ludźmi, którym Antonio ostatnio wciskał kit, że Kanada będzie następnym członkiem UE...

A propos Antonia: biedakowi głowa tak chodziła, że mało jej nie ukręcił. W sumie to ciężko mu się dziwić, bo obowiązywał tak zwany strój koktajlowy. Bynajmniej nie chodzi o wylanie koktajlu na siebie :-). W każdym razie co niektóre laski w takich kieckach, że nawet staremu, żonatemu wujkowi zdziskowi wzrok czasem pognął błędnie w innym kierunku niż przed siebie :-). Że nie wspomnę co się wyprawiało na parkiecie - przypominało to co niektóre klipy z mtv...

Pod koniec udało mi się jeszcze złapać mojego menadżera z żoną. Tydzień temu wrócili z wakacji w Australii i Nowej Zelandii. No i żeby nie było zbyt pięknie to w tym tygodniu buchnęli mu sprzed budynku naszego klienta blachy rejestracyjne z fury. A komuś innemu w tym samym dniu buchnęli całą furę. Panowie policjanci, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, nie mogli uwierzyć, że parukjemy tam samochody i że po zmroku wogóle mamy odwagę iść po nie. To się dowiedziałem :-). Trzeba będzie koszt kija baseball'owego na klienta wrzucić io dodatek o pracę w warunkach szkodliwych się starać :-).

Imprezka zdechła koło pierwszej w nocy. Ze zdziwieniem zauważyłem, że w szeregach autochtonów to nie chłopy, tylko laski z błędnym wzrokiem tropią węża od ściany do ściany. I jakoś nikogo to nie raziło. No cóż, co kraj to obyczaj. Postanowiliśmy jeszcze wypuścić się na mały, pieszy spacerek po DC. Chcieliśmy zobaczyć Biały Dom w nocy. Ale chyba kierunki, albo lokalizacja hotelu, nam się pokiełbasiły, bo zbliżyliśmy się niebezpiecznie do miejsca w którym pracuję. A że zrobiło się późno, a knajpy żadnej w okolicy nie znaleźliśmy to postanowiliśmy zakończyć imprezowanie.

KPMG Xmas Party 2004, D.C.
A Blogger Wujek Zdzisek z Ameryki na to:

No jasne, ze tak: jedno male i do domu :-). Sie dziwisz jak bar byl czynny do polnocy, a ja sie po DC wole samochodem poruszac, bo okolica klimatyczna. Jak qpie spiwor, to bede spal po imprezach w samochodzie :-D.

12/09/2004 10:53 AM  

Prześlij komentarz

<< Powrót / Close

czwartek, grudnia 02, 2004

Atlanta, GA

Na świętego indykożercę wprosiłem się do Philipa na weekend. Wszytko było tak trochę na wariackich papierach, więc zamiast lecieć samolotem postanowiłem jechać samochodem. Zresztą Stany to podobno marzenie dla podróżujących samochodem, więc czemu nie.

Wyruszyłem z Alexandrii o 9.30. Zjedlismy śniadanie z Eva i Andrejem i poszli: I-95 na południe aż do Richmond, a potem wjazd na I-85 i prosto przed siebie. O 19.30 wpadłem do centrum Atlanty. 10 godzin, co daje średnio koło 70 mil/h po uwględnieniu przystanków na wlewanie płynów w samochód i wylewanie płynów z siebie. Choć przyznaję, że górną granicę, którą wdeptałem w samochód to było 110 mil/h, a zostało jeszcze trochę do deptania.

Miasto przypomina trochę scenerię z dema gry "Need for Speed: Underground 2", czyli autostrada przez środek, kilka wieżowców w centrum i bryczki mknące ponad 80 mil/h (było nawet kilka podświetlonych katodkami od spodu - wiocha na maxa :-). Ale czego można się spodziewać po klasycznym, współczesnym mieście amerykańskim. Altanta została założona w połowie dziewiętnastego wieku, a najważniejsze momenty w historii miasta to wojna secesyjna (miasto zostało zrównane z ziemią) i oczywiście letnie igrzyska olimpijskie w 1996 roku. Więcej grzechów nie pamiętam :-)...

Philip był zajęty w piątek wieczór. Pracował do północy. Jak usłyszałem co to za projekt to mało się nie posikałem ze śmiechu. Otóż przedstawiciel firmy uczestniczy w...
...losowaniu lokalnego Lotto, jako członek komisji losującej i akurat padło na Philipa :-).
W każdym razie wyruszyłem na nocne zdjęcia. Szkoda, że dopiero później mi Philip powiedział, że centrum Atlanty jest na trzecim miejscu pod względem największej ilości przestępstw w Stanach, he, he.

Następnego dnia było zwiedzanie Stone Mountain Park i World of Coca-Cola. A wieczorem kolacja razem z Nickiem i Heather. Nawet mi się nie udało spotkać z Rafałem i jego żoną, którzy siedzą tam już od roku.

W każdym razie w drogę powrotną wyjechałem o 3.30 nad ranem w niedzielę. Głównie w celu uniknięcia korków, bo spodziewałem się najgorszego po tym co we wtorek wieczór przed Indykiem widziałem na ulicach DC. Moje przypuszczenia się sprawdziły, na szczęście dopiero około 9.30 nad ranem, kiedy dotarłem do Richmond. I-95 była dość solidnie zakorkowana. Q mojemu zadowoleniu bardziej w strone Richmond niż DC, a po drugie lokalni kierowcy wykazują elementarne braki w umiejętnościach poruszania się w takich warunkach, bo byle ciężarówki niejednokrotnie poruszały się szybciej. W każdym razie do domu dotarlem o 12.30, co oznacza około 1250 mil w 19 godzin - bez mandatu za nadmierną prędkość :-).

Droga z DC do Atlanty - okolo 620 mil, czyli jakis 1000 km.

Rzut oka nr 1. Cale miasto to autostrada przebiegajaca przez srodek.

Rzut oka nr 2. Bardzo ciezko robic zdjecia w sasiedztwie swiatel ulicznych - psuja caly efekt wszystkich innych swiatel i neonow.

Ksiezyc

Kolejny wiezowiec.

Ryzownica, czyli maszynka do gotowania ryzu. My mamy frytkownice, a oni co inne. Prywatny import Philipa :-). Na mily buk nie pytajcie mnie co znacza poszczegolne krzaczki na przyciskach :-).

Chlopaki doja flaszke australijskiego sikacza :-). Swietne swiatlo - zdjecie wyglada jak robione w ciagu dnia, a byl srodek nocy (3:51 nad ranem) i wujek po 10 godzinach jazdy i nocnej wedrowce po Atlancie ledwo na oczy patrzyl :-).

Stone Mountain Park, Giorgia

Na dzień dobry wybraliśmy się z Philipem do Stone Mountain, rzut beretem od Atlanty. No cóż... Bardzo dziwnie to wszystko wygląda. Nie dość, że sama góra przez swoją łysinę górującą nad lasem wyląda lekko sztucznie, to wszystkie ozdóbki dookoła: makiety miasteczek, pseudo-skanseny, no i oczywiście walnięta prosto przed oczami odwiedzających płaskorzeźba czynią wszystko niesamowicie plastikowym. Niezaprzeczalnie w okolicach Atlanty nic bardziej naturalnego się nie trafi, ale autochtony potrafili to po swojemu wymodelować: autostrada do parku, parking na milion samochodów, obwodnica dookoła całej góry, pole do minigolfa, więcej asfaltu niż drzew...

Chociaż z tego co mówili w pędzącym dookoła górki pociągu, to cała ta granitowa bryła ma podobno 10 mil wysokości, a jej podstawa zajmuje powierzchnię trzech stanów. Może by im tak poddać pomysł podniesienia górki o te 10 mil nad poziom morza... Mieli by najwyższy szczyt na świecie. Z pychy i dumy to by chyba popękali...

Rzut oka na Stone Mountain z parkingu. Dziwny narod: byle gorka wystaje z ziemi to musza walnac jakas plaskorzezbe. Malo im Mount Rushmore? Ech...

Wujek w okolicy wspolczesnej makiety stylizowanego na dziki zachod miasteczka. Tandeta. Straszna. Zero autentycznosci.

"Ze stacyjki siedmiu smutkow rusza pociag ufoludkow"... Zawsze mnie zastanawialo co nasi ojcowie widza w starych lokomotywach. Chyba swoje dziecinstwo, bo innego wyjasnienia nie znajduje.

Bang, bang, Lucky Luck - czyli makieta dzikiego zachodu. Billy the Kid sie w grobie przewraca, a Wyatt'owi Earp'owi ziemniaki z piwnicy uciekly z przerazenia nad ta tandeta...

To takie klasyczne amerykanskie badziewie, czyli swiecace sie w nocy figurki czego tylko sie dalo - tutaj akurat dobosze, ale bylo wszystko: zwierzatka, choinki itd.

Jezdzcy Apokalipsy, czyli prezydent Jefferson Davis i generaly Robert E. Lee i Thomas J. "Stonewall" Jackson.

W oddali majaczy centrum Atlanty, czyli kilka wiezowcow :-).

Krajobraz ksiezycowy - cala gora wyglada dosc dziwnie, jakby ktos wylal qpe betonu w lesie :-)

Kolejka na Stonemountain

Philip w akcji :-).

Pytanie za 100 punktow: co to sa te kropki na slupie?

Mostek na wyspe. Smieszne jest to, ze na wyspie zasadniczo byl parking i petla drogowa. I zdecydowana wiekszosc odwiedzajacych nawet nie wysiadala z samochodu - po prostu koleczko i rura.

Wytez wzrok i wypatrz szaro-bura gadzine w qpie zeschlych lisci:-). One sie zachowuja jak golebie na rynku - mozna je karmic z reki.