czwartek, grudnia 02, 2004

Atlanta, GA

Na świętego indykożercę wprosiłem się do Philipa na weekend. Wszytko było tak trochę na wariackich papierach, więc zamiast lecieć samolotem postanowiłem jechać samochodem. Zresztą Stany to podobno marzenie dla podróżujących samochodem, więc czemu nie.

Wyruszyłem z Alexandrii o 9.30. Zjedlismy śniadanie z Eva i Andrejem i poszli: I-95 na południe aż do Richmond, a potem wjazd na I-85 i prosto przed siebie. O 19.30 wpadłem do centrum Atlanty. 10 godzin, co daje średnio koło 70 mil/h po uwględnieniu przystanków na wlewanie płynów w samochód i wylewanie płynów z siebie. Choć przyznaję, że górną granicę, którą wdeptałem w samochód to było 110 mil/h, a zostało jeszcze trochę do deptania.

Miasto przypomina trochę scenerię z dema gry "Need for Speed: Underground 2", czyli autostrada przez środek, kilka wieżowców w centrum i bryczki mknące ponad 80 mil/h (było nawet kilka podświetlonych katodkami od spodu - wiocha na maxa :-). Ale czego można się spodziewać po klasycznym, współczesnym mieście amerykańskim. Altanta została założona w połowie dziewiętnastego wieku, a najważniejsze momenty w historii miasta to wojna secesyjna (miasto zostało zrównane z ziemią) i oczywiście letnie igrzyska olimpijskie w 1996 roku. Więcej grzechów nie pamiętam :-)...

Philip był zajęty w piątek wieczór. Pracował do północy. Jak usłyszałem co to za projekt to mało się nie posikałem ze śmiechu. Otóż przedstawiciel firmy uczestniczy w...
...losowaniu lokalnego Lotto, jako członek komisji losującej i akurat padło na Philipa :-).
W każdym razie wyruszyłem na nocne zdjęcia. Szkoda, że dopiero później mi Philip powiedział, że centrum Atlanty jest na trzecim miejscu pod względem największej ilości przestępstw w Stanach, he, he.

Następnego dnia było zwiedzanie Stone Mountain Park i World of Coca-Cola. A wieczorem kolacja razem z Nickiem i Heather. Nawet mi się nie udało spotkać z Rafałem i jego żoną, którzy siedzą tam już od roku.

W każdym razie w drogę powrotną wyjechałem o 3.30 nad ranem w niedzielę. Głównie w celu uniknięcia korków, bo spodziewałem się najgorszego po tym co we wtorek wieczór przed Indykiem widziałem na ulicach DC. Moje przypuszczenia się sprawdziły, na szczęście dopiero około 9.30 nad ranem, kiedy dotarłem do Richmond. I-95 była dość solidnie zakorkowana. Q mojemu zadowoleniu bardziej w strone Richmond niż DC, a po drugie lokalni kierowcy wykazują elementarne braki w umiejętnościach poruszania się w takich warunkach, bo byle ciężarówki niejednokrotnie poruszały się szybciej. W każdym razie do domu dotarlem o 12.30, co oznacza około 1250 mil w 19 godzin - bez mandatu za nadmierną prędkość :-).