piątek, grudnia 17, 2004

Weekend w robocie

Tak jak pisałem - spędziłem ostatnio weekend u klienta. Mamy przepustki, więc nie musałem się martwić, że nie wejde. Strażnik siedzi 24h/dobe, światła też się świecą bez ustanku. Pustkami jak widać świeciło - tutaj żadko się pracuje w weekend. Chociaż oni też mają roboty w cholere i jeszcze.

W każdym razie udało mi się pyknąć kilka fotek. Co prawda czekam na wycieczkę po drugim piętrze, wtedy dopiero będą atrakcje.

A w niedziele wieczorem zadzwonił Carlos z niesamowitą wiadomością: zastał napadnięty, kiedy wracał z wycieczki do NYC. Przesiadał się w DC z pociągu na metro - przejscie na druga strone ulicy doslownie - na stacji Union Station, która jest rzut beretem od mojej roboty. Było kole 18-tej, szedł sobi ulicą, dookoła ludzie - najpierw dostał rzuconą butelką w nogę, potem został qlturalnie otoczony przez 5 kolesi, w tym jeden z widoczym kijem baseball'owym. Co było niewidoczne, tego niewiem, i nawet nie chce wiedzieć. Okolica Union Station jest dosyć nieciekawa - kidy robiłem rozeznanie przed przyjazdem, ktoś dość trafnie określił ją jako "Murzynowo". No i niestety jest w tym 100% prawdy - prawie jak ghetto murzyńskie, do którego nocą lepiej się nie zapuszczać, ale jeśli trzebe, to samochodem z zaryglowanymi drzwiami, włączonymi wycieraczkami i nie zwalniać poniżej 30 mil/h :-). Z tymi dwoma ostatnimi elementami to oczywiście żartuje, ale okolica wcale nie jest ciekawa. W każdym razie kolesie zapytali go ile ma pieniędzy, potem kazali mu je oddać (na szczęście miał koło 20 dolców w portfelu) i przez nikogo nie niepokojeni spokojnie odeszli. Loozik. Jest to przerażające, że wojska amerykański rozbijają się po świecie, a we własnej pieprzonej stolicy nie potrafią zaprowadzić porządku. Żenada.