Firmowa imprezka
W sobotę w hotelu Renaissance w D.C. odbył się wielki bal noworoczno-bożonarodzeniowy (czy coś). Generalnie to jakieś dwa miesiąc temu przyszło zaproszenie emailem, ale bardziej przypominało to zaproszenie na rejs na Karaiby niż na bal. A wszystko dlatego, że serwowana muza miała być utrzymana w wyspiarskim klimacie.
Luda milijony. Zresztą sal, pomieszczeń i korytarzy tyleż samo - można było się zgubić. W sali żarłocznej dj-e zapodawali hawajskie rytmy, zresztą nie do wytrzymania głośno. Dwie sale dalej jakaś laska śpiewała soulowe kawałki na żywo, co nawet nieźle jej wychodziło i emerytowani (:-) pracownicy mogli się pobujać :-). Dalej było karaoke, ale tam też długo nie wytrzymałem - ludzie tutaj są absolutnie bezkrytyczni w stosunku do swoich umiejętności śpiewnych. Na końcu, a w zasadzie w podziemiach była jeszcze undergroundowa impra z typowymi kawałkami klubowymi.
Wpadliśmy na impreze koło 22giej - późno, bo Carlosowi się zachciało metrem przyjechać i godzinę mu to ponad zajęło. Do dobrego tonu należało w ramach biletu wstępu przytachanie jakiejś nieużywanej zabawki na cele dobroczynne, więc pognałem wcześniej do sklepu i qpiłem pudło klocków Lego - niech sobie amerykańskie mózgi rozwijają wyobraźnie przestrzenną :-).
Spotkałem większość znajomych, pogadaliśmy chwilę, ale zwyczajem amerykańskim była to raczej zdawkowa wymiana uwag na temat samej imprezy, niż konkretne pogadanie. Zresztą o czym tu gadać z ludźmi, którym Antonio ostatnio wciskał kit, że Kanada będzie następnym członkiem UE...
A propos Antonia: biedakowi głowa tak chodziła, że mało jej nie ukręcił. W sumie to ciężko mu się dziwić, bo obowiązywał tak zwany strój koktajlowy. Bynajmniej nie chodzi o wylanie koktajlu na siebie :-). W każdym razie co niektóre laski w takich kieckach, że nawet staremu, żonatemu wujkowi zdziskowi wzrok czasem pognął błędnie w innym kierunku niż przed siebie :-). Że nie wspomnę co się wyprawiało na parkiecie - przypominało to co niektóre klipy z mtv...
Pod koniec udało mi się jeszcze złapać mojego menadżera z żoną. Tydzień temu wrócili z wakacji w Australii i Nowej Zelandii. No i żeby nie było zbyt pięknie to w tym tygodniu buchnęli mu sprzed budynku naszego klienta blachy rejestracyjne z fury. A komuś innemu w tym samym dniu buchnęli całą furę. Panowie policjanci, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, nie mogli uwierzyć, że parukjemy tam samochody i że po zmroku wogóle mamy odwagę iść po nie. To się dowiedziałem :-). Trzeba będzie koszt kija baseball'owego na klienta wrzucić io dodatek o pracę w warunkach szkodliwych się starać :-).
Imprezka zdechła koło pierwszej w nocy. Ze zdziwieniem zauważyłem, że w szeregach autochtonów to nie chłopy, tylko laski z błędnym wzrokiem tropią węża od ściany do ściany. I jakoś nikogo to nie raziło. No cóż, co kraj to obyczaj. Postanowiliśmy jeszcze wypuścić się na mały, pieszy spacerek po DC. Chcieliśmy zobaczyć Biały Dom w nocy. Ale chyba kierunki, albo lokalizacja hotelu, nam się pokiełbasiły, bo zbliżyliśmy się niebezpiecznie do miejsca w którym pracuję. A że zrobiło się późno, a knajpy żadnej w okolicy nie znaleźliśmy to postanowiliśmy zakończyć imprezowanie.
Luda milijony. Zresztą sal, pomieszczeń i korytarzy tyleż samo - można było się zgubić. W sali żarłocznej dj-e zapodawali hawajskie rytmy, zresztą nie do wytrzymania głośno. Dwie sale dalej jakaś laska śpiewała soulowe kawałki na żywo, co nawet nieźle jej wychodziło i emerytowani (:-) pracownicy mogli się pobujać :-). Dalej było karaoke, ale tam też długo nie wytrzymałem - ludzie tutaj są absolutnie bezkrytyczni w stosunku do swoich umiejętności śpiewnych. Na końcu, a w zasadzie w podziemiach była jeszcze undergroundowa impra z typowymi kawałkami klubowymi.
Wpadliśmy na impreze koło 22giej - późno, bo Carlosowi się zachciało metrem przyjechać i godzinę mu to ponad zajęło. Do dobrego tonu należało w ramach biletu wstępu przytachanie jakiejś nieużywanej zabawki na cele dobroczynne, więc pognałem wcześniej do sklepu i qpiłem pudło klocków Lego - niech sobie amerykańskie mózgi rozwijają wyobraźnie przestrzenną :-).
Spotkałem większość znajomych, pogadaliśmy chwilę, ale zwyczajem amerykańskim była to raczej zdawkowa wymiana uwag na temat samej imprezy, niż konkretne pogadanie. Zresztą o czym tu gadać z ludźmi, którym Antonio ostatnio wciskał kit, że Kanada będzie następnym członkiem UE...
A propos Antonia: biedakowi głowa tak chodziła, że mało jej nie ukręcił. W sumie to ciężko mu się dziwić, bo obowiązywał tak zwany strój koktajlowy. Bynajmniej nie chodzi o wylanie koktajlu na siebie :-). W każdym razie co niektóre laski w takich kieckach, że nawet staremu, żonatemu wujkowi zdziskowi wzrok czasem pognął błędnie w innym kierunku niż przed siebie :-). Że nie wspomnę co się wyprawiało na parkiecie - przypominało to co niektóre klipy z mtv...
Pod koniec udało mi się jeszcze złapać mojego menadżera z żoną. Tydzień temu wrócili z wakacji w Australii i Nowej Zelandii. No i żeby nie było zbyt pięknie to w tym tygodniu buchnęli mu sprzed budynku naszego klienta blachy rejestracyjne z fury. A komuś innemu w tym samym dniu buchnęli całą furę. Panowie policjanci, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, nie mogli uwierzyć, że parukjemy tam samochody i że po zmroku wogóle mamy odwagę iść po nie. To się dowiedziałem :-). Trzeba będzie koszt kija baseball'owego na klienta wrzucić io dodatek o pracę w warunkach szkodliwych się starać :-).
Imprezka zdechła koło pierwszej w nocy. Ze zdziwieniem zauważyłem, że w szeregach autochtonów to nie chłopy, tylko laski z błędnym wzrokiem tropią węża od ściany do ściany. I jakoś nikogo to nie raziło. No cóż, co kraj to obyczaj. Postanowiliśmy jeszcze wypuścić się na mały, pieszy spacerek po DC. Chcieliśmy zobaczyć Biały Dom w nocy. Ale chyba kierunki, albo lokalizacja hotelu, nam się pokiełbasiły, bo zbliżyliśmy się niebezpiecznie do miejsca w którym pracuję. A że zrobiło się późno, a knajpy żadnej w okolicy nie znaleźliśmy to postanowiliśmy zakończyć imprezowanie.
Prześlij komentarz
<< Powrót / Close