poniedziałek, stycznia 31, 2005

"Zabawy z bronią 2"?

To sie nazywa Ameryka.

W zakładach Jeep'a w Toledo, Ohio, uzbrojony pracownik wtargnął do biura, zastrzelił swojego szefa, ranił dwóch innych pracowników, a potem sam się zastrzelił.

Dzień wcześniej miał "dywanik" z szefem i ludźmi ze związków zawodowych ze względu na jakieś problemy w pracy, ale podobno nie został ukarany - sprawę rozwiązano polubownie.

Fajnie, nie? W zasadzie nawet bym nie wiedział, ze coś takiego sie stało, bo jakoś głośno nikt o tym nie trąbił. Może to normalne w tym kraju, że jak człowiek jest zestresowany swoją pracą to bierze giwere i rozwala najpierw swojego szefa, a potem siebie. Może musiał pracować po 14 godzin dziennie 7 dni w tygodniu bez nadgodzin? Niedługo dojdzie do tego, że każda firma będzie musiała zatrudnić psychoanalityka i negocjatora. Albo od razu snajpera.

Mam nadzieję, że nie dożyję dnia kiedy dyrektor finansowy "zestresowany" obecnością audytorów, zamiast odpowiedzieć na pytanie wyciągnie z biurka giwerę.

Szczegóły tutaj. Ja się dowiedziałem ze źródeł własnych, blisko powiązanych z przewodniczącym związków zawodowych w tym zakładzie.

środa, stycznia 26, 2005

Kiełbasa

Przypomniało mi się, że mam zdjęcie kiełbachy polskiej. O dziwo, zauważyłem ją dopiero jak ze Słoniem zwiedzaliśmy spożywczaka. Może dlatego, ze generalnie małomięsny jestem :-). A tutaj to juz prawie wogóle. Troche się boje qrczków wielkości indyka i indyków wielkości półtuszy wieprzowej :-).

Polska nuta. Musze jeszcze znalezc Okocimia - w NJ byl, ale tam wiecej Polakow mieszka.

Uwaga, będzie ogłoszenie

Jest do sprzedania aparat fotograficzny typu lustrznka klasy semi-pro Canon EOS 30. Do tego dochodzą dwa obiektywy Ultrasonic 28-80 i 75-300 bodajże, a także tak zwany battery pack, czyli uchwyt na baterie. Sprzęt ma chyba koło 3 lat, jest w tak zwanym "wychuchanym" stanie (czyli chuchałem na niego i dmuchałem, żeby mu się tylko nic nie stało :-) i jak na swoją klasę nie był zbytnio eksploatowany.

Słoń go uwielbia. Ja zresztą też. W sumie myślałem, żeby go zostawić i pobawić się w amatorską obróbkę czarno-białych negatywów, ale przed emeryturą nie znajdę na to czasu na pewno :-).

Skyline Drive

W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wybraliśmy się ze Słoniem w Appalachy, czyli niewielkie górki w zachodniej części Virginii. Najwyższy punkt to jakieś 3600 stóp, jak widać na zdjęciu, więc zaledwie 1200 metrów npm. Takie nasze Beskidy.

Nas zainteresował Narodowy Park Shenandoah, a zwłaszcza północna część, czyli Skyline Drive. W kraju gdzie królują samochody zrobienie parku narodowego bez możliwości przejechania go samochodem graniczy z bankructwem całego przedsięwzięcia. Wiadomo: tylko wariaci chodzą w tym kraju na piechotę. Więc wywalili asfalt długi na 105 mil i jeszcze dalej na południe. Nie mam pojęcia jak to wygląda w lecie, ale fajnie by było, gdyby jakiś autobus kursował, bo można by było zostawić samochód, przejść kawałek i wrócić autobusem. A tak zostaje wożenie czterech liter przez cały dzień, bo ograniczenie prędkości do 30 mil na godzinę bodajże. Czyli mamy 3.5h nie licząc przerw na wyciągnięcie kopyt na postojach i walkę z rozmaitą gadziną często i gęsto tutaj spotykaną. Razem z dojazdem można spokojnie założyć cały dzień. Hasło na dziś: jedziemy w góry - powozić tyłek :-).

W każdym razie atrakcji co niemiara. Zwierzyny wszelakiej dostatek: sarny, szopy, oposy, rysie (ten sqbaniec nam tylko śmignął przez drogę - nie udało mi się go sfotografować), ptactwo. No i widoki, chociaż z tym nam się trochę nie udało, bo dzień generalnie był lekko zachmurzony.

Slon z Mroofko-jotem - pocztoofka z goor :-)

Roztopek sopelkowy.

Kikut, czyli widok na wschonia strone. Za piata gorka po prawej widac ocean :-)

Slon na szlaku. Asfaltowym :-).

wtorek, stycznia 25, 2005


Malo brakowalo, a mielibysmy sarnine z grilla. Oczywiscie z "grilla" przed chlodnica, bo nam sie sarnie wpakowalo prosto pod kola. Dobrze, ze racze bylo i noge dalo w pobliskie krzaki.

Radary nastawione.

Wogole sie sqbance nie baly. Ta nawet nie raczyla podniesc czterech liter. Inna sprawa, ze nie zblizalem sie do nich zbyt nachalnie.

Widok na zachodnia strone. W oddali najprawdopodobniej Virginia Zachodnia ze swoimi narciarskimi qrortami.

Swinio-szczur, czyli opos. Nie powiem, zeby byl urodziwy, chos dosc osobliwy: jedyny torbacz na terenie Ameryki Polnocnej, na tylnych lapach ma kciuki jak malpy, i ma najwiecej zebow wsrod amerykanskich ssakow - 50. Wielkosciowo dobrze wypasiony szczur.

Boze Narodzonie - zamiast szopki sa dwa szopki :-).

Jak patrze na to zdjecie, to przypomina mi sie wasaty dziadzio, ktory sto lat temu prowadzil program o zwierzetach: "Szopy pracze zawdzieczaja swoja nazwe..."

Szopek siersciuch qrdupelek. Strasznie male te osobniki byly w porownaniu do bydlaka grasujacego kolo mojego mieszkania. Albo mlode, albo zdziczala odmiana.

Ja byc mencizna pracujaca - zadnej pracy sie nie bac :-).

niedziela, stycznia 23, 2005

Nosz qrde...

Znowu się coś zepsuło. W mordke, jak już mam chwile czasu to zdechnie infrastruktura. Co za chała.

No dobrze. Skoro nie można wklejać obrazkuff, to chociaż coś napiszę. Coś :-). No dobra, żartowałem.

Kamil mi podesłał linka dla podróżująch po Norwegii wg mapy mojej ulubionej firmy Microsoft: wchodzimy na strone, jako Start wybieramy Norway z listy Address in a w polu City wpisujemy Haugesund, jako End też Norway, a w polu City wpisujemy Trondheim. Naciskamy Get Directions i... rezygnujemy z podróży, która rujnuje nasze fundusze. Ot i wizualne objaśnienie słynnego hasła reklamowego MS pod tytułem "Where do you want to go today?" :-).

Miałem okazję obejrzeć ostatnio kilka ciekawych filmów. Polecam zwłaszcza ostatnie dzieło M. Moore'a "Fahrenheit 911". Rany, jak ten koleś nie lubi obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych :-). Żałuję, że widziałem to dopiero po inauguracji, której nie wiedziałem (może znajde w internecie jakiś filmik), bo wg tego filmu George W. został pokazany jako kompletny idiota. Można się posikać po nogach, zwłaszcza przy co niektórych komentarzach Michael'a. Film jest nieźle zrobiony. I wydaje mi się, że jest lepszy od "Bowling for Columbine (Zabawy z bronią)".

Drugi film to "Team America - World Police". Chłopaki od South Parku zrobili film w którym grają qkiełki. Mają nawet swoją stronkę tutaj. Niestety ze względu na grę słów ("We've lost intelligence" :-) zalecam wersję angielskojęzyczną. No i jeszcze jedno: najlepiej najpierw zobaczyć Fahrenheit'a a potem Team America. W szczególny sposób są ze sobą związane :-).

Trzeci film to "National Treasure" z Nicolasem Cage'em. Klasyczna amerykańska baja, tyle że dosyć interesująco zrobiona, bo osadzona w krótkiej, bo krótkiej, amerykańskiej historii i można w półtorej godziny zobaczyć kilka ujęć z najstarszych miast Stanów i najstarszych zabytków: Nowy Jork (Kościół Trynity na Manhattanie), Philly (Liberty Bell), Boston, D.C. Oczywiście dzieło jak najbardziej propagandowe, generalnie żadnej wartości oprócz kilq ujęć.

Będzie tej zabawy w krytyka filmowego.

"I'm a Polish Słoń in New York"

Wigilia na Manhattanie. Pogoda w sumie znośna: brak śniegu, tylko wiało jak diabli - zimny wiatr, że łeb chciało urwać. W sumie jeden dzień na zwiedzanie Manhattanu to niewiele. Ale w planie były głównie zimowe atrakcje, czyli Rockefeller Center ze słynną choinką i ślizgawką oraz Empire State Building, który niestety nie wypalił, bo Wigilia. Zwiedzanie reszty zostawiliśmy sobie na lato, bo i tak wiaterek dał nam popalić.

W sumie cały dzień na nogach. Może ze dwa razy wsiedliśmy w metro. Ale to jest właśnie urok City: jedno z nielicznych miejsc w Stanach, gdzie samochód jest tylko qlą u nogi, a większość czasu ludzie drepczą lub pedałują.

Wieczorem na kolację wigilijna dotarliśmy do D.C. - oczywiście Słoń zaliczył klasycznego jet lag'a, czyli o 20-tej padł ze zmęczenia, bo dla niej była 2-ga w nocy. Na szczęście zrobiłem jakieś zapasy lodówkowe tuż przed wyjazdem, więc nie musieliśmy się martwić, że padniemy z głodu przez Święta. Amerykańskie żarcie jest dosyć sqtecznie zakonserwowane, więc nawet kosz z owocami, który dostałem w prezencie od firmy przeżył tydzień w lodówce bez uszczerbkq na jakości.

Zamaskowany terrorysta znany pod pseudonimem "Slon" trzesie sie z zimna pod polskim konsulatem w NY :-).

W przerwie na papierosa widac Empire State Building, na ktory nie udalo nam sie wejsc, bo chcialem sie tam pojawic w okolicach zmroq, ale zapomnialem, ze Wigilia i wczesniej zamkneli.

Po czym poznac turyste w Nowym Yorq - po tym, ze stoi jak slup kolo co drugiego budynku, a dookola biega wariat z aparatem fotograficznym :-).

Times Square w ciagu dnia.

Slizgawka przy Rockefeller Center. Slon jak to Slon - zaslonil troszke (przeciez nie mogl zamroofkowac:-).

Slon na skrzyzowaniu Broadway i Wall Street. Swoja droga mnie najbardziej podoba sie ta, najstarsza zreszta, czesc Manhattanu.

Ground Zero i krzyz z resztek konstrukcji.

Tyle zostalo z World Trade Center.

Slon przy Zelazq.

Powrót do U.S.

W przeddzień Wigilii porwałem Słonia za ocean. Tym razem w samolocie generalnie pustki - kto miał polecieć to poleciał wcześniej, kto miał wracać, ten wracał później.

Swoją drogą dziwne to uczucie: wyjeżdżać z Polski ponownie tuż przed Wigilią z wizją tego, że nieprędko się tu wróci... Nie to, żebym miał jakieś patriotyczne uczycia do kraju w którym rządzą "gangsterzy i przekręciarze" jak zwykł mawiać jeden z moich ulubionych dyrektorów finansowych. Chociaż jeśli wierzyć w to co Michael Moore pokazał w "Fahrenheit 911", to nie wiadamo gdzie większe przekręty robią :-).

W każdym razie przylecieliśmy kole 22-giej z kawałkiem - duże opóźnienie było na starcie w Warszawie, bo czekaliśmy na jakieś inne samoloty.

Nowy York przywitał nas wietrznie, aczkolwiek bez śniegu. Zresztą temperatura była chyba powyżej zera. Oczywiście klasyka JFK, czyli tłum Polaków czekających na swoich bliskich. My na szczęście boczkiem w górę do kolejki i na parking długoterminowy. Mroofka się znalazła w miarę szybko i pomknęliśmy do motelu w New Jersey zaraz po drugiej stronie Manhattanu.

Słoń chyba przeżył lekkiego szoka w kolejce na widok licznie reprezentowanych Afro-amerykanów, poubieranych zgodnie z współczesnymi kanonami mody z Bronxu, czyli generalnie strach się bać :-). Ja pamiętam, że na początku pobytu też miałem wrażenie, że wszyscy ciemnoskórzy oznaczają kłopoty. Na szczęście nikt nas nie zaczepiał.

Komitet pozegnalny, czyli "Hurra, nareszcie polecieli i bedziemy miec spokoj!" :-).

Swiatelka na Balicach.

Tak wygladaja chmurki od drugiej strony.

Nareszcie mozna sie urznac pokladowym winkiem :-).

poniedziałek, stycznia 17, 2005

Migawki z pierwszej wyprawy krzyżowej wujka zdziska do ziemi ojcuff

5 dni pędzenia z jednego miejsca na drugie. 5 dni spotkań i odwiedzin. 5 dni na załatwianie wszystkich spraw.

Troche kiszka, bo mało zdjęć Krakowa zrobiłem. Chciałem pokazać za oceanem kilka fotek z Kraka, żeby autochtonów trochę oświecić. Ale nic straconego - poszukam na necie, pewnie znajde dużo lepsze niż moje.

Wujek uziemiony na fotelu sadystycznym. Nie bede pokazywal palcem, kto zrobil to zdjecie. A na mnie mowia, ze jestem zakrecony, bo fotografuje mechanika :-).

Pierre dokonal ciekawego odkrycia: takie posepne miny maja pasazerowie krakowskich tramwai i autobusow...

Family Album, czyli pol rodzinki :-)

Wolu brak. Ostala sie ino kareta.

bez komentarza :-)

Artur - hipnotyzer kotow :-)

Za caloksztalt tfoorczosci wujek zdzisek dostal Oskara :-)... do potrzymania :-).

Panstwo Trabkoustni :-), czyli Slon Poduszkouchy i Mroofka.

O choinka... choinka!

niedziela, stycznia 16, 2005


Krakow noca...

wtorek, stycznia 11, 2005

Powitanie

Komitet powitalny się spóźnił, a na dodatek nie było kwiatów i orkiestry :-).

Chytry plan, żeby nie czekać na samolot z Wawy do Kraka osiem godzin na lotnisku, tylko zabrać się z siostrzycą i szwagrowskim i szybciej dotrzeć do Kraka nie wypalił - Kondzik z Ewcią bez obiadu nie puścili :-). Ale dzięki temu mogłem się zdziebko zdrzemnąć przed wieczorną imprą. Bo jak się przylatuje na 5 dni to harmonogram zapięty na ostatni guzik.

Koniec końców do Kraka dotarliśmy na 7 wieczorem.

Wujek Zmieta Stowa

Sila zlego dwoch na jednego - bez obiadu nie zostalem wypuszczony z Warszawy :-). Ewcia, pycha bylo, dziekuje.

A Mysh wygladala jakby lotu z US do PL nie przespala :-).

Pierre jak mnie zobaczyl, to mu sie wzrok pomieszal :-).

poniedziałek, stycznia 10, 2005

Polaków obraz samolotowy

No to stało się - 17 grudnia 2004 zapakowałem się w końcu w samolot PLL LOT i miałem odlot :-). Na "szczęście" trafiło mi się krzesło w środkowym rzędzie pośrodku. Podróż US-PL trwa jakieś 2 godziny krócej niż podróż w odwrotnym kierunku, a wszystko przez kierunek wiatrów na wysokości przelotowej. Dują w naszą stronę :-).

Trzeba przyznać, że towarszystwo mi się udało. Po prawicy zasiadł młodzieniec odziany z lekka hiphopowo-murzyńsko-młodzieżowo. Znak charakterystyczny: opaska frotte na czole. Pierwsze wrażenie było więc oczywiste: mam do czynienia z klasycznym przedstawicielem spłyconej umysłowo młodzieży autochtonicznej. Jakież było me zdziwienie, kiedy młodzieniec ów odezwał się do mnie w moim ojczystym języq, oczywiście z klasycznym amerykanskim akcentem, twierdząc bez ogródek, że jest Polakiem, a jakże, gdzieś spod Rzeszowa. No proszę, pomyślał Miś o bardzo małym rozumq, całkiem ładnie się wtopiłeś w qlturę. Ciekawość nie dawała mi spokoju, a zwłaszcza akcent, bo takowego nie nabywa się zbyt szybko, więc rozpocząłem moje małe śledztwo. W ogniu krzyżowych pytań :-) o okres pobytu w US młodzieniec wymiękł i przyznał się, że urodził się w US w stanie New Jersey, a pod Rzeszowem ma jakąś rodzinę, którą dość często odwiedza. No proszę, pomyślał Miś o bardzo małym rozumq po raz drugi, do tej pory wszyscy chcieli się przefabowywać w drugą stronę, a tu nagle taka zmiana.

Młodzieniec ów, którego imienia spamiętać dane mi nie było, rozczulił mnie prawie do łez jeszcze kilka razy w ciągu lotu. Po pierwsze notorycznie sprawdzał czy ma zasięg w komórce, i to zarówno przed startem jak i w ciągu lotu. Oczywiście stewardesy stanowczo zwróciły mu uwagę, ale gdzie tam - przecież amerykańskie wychowanie wpaja w umysły niewinnych młodych ludzi, że wszyscy oni są wyjątkowi, więc tak też się potem zachowują. Ja wyszedłem z założenia, że jedna komórka wiosny nie czyni i że może dolecimy i wogóle się nie odzywałem. Jakoś ciężko sobie wyobrazić zasięg na wysokości kilku tysięcy stóp nad oceanem, ale mogę się mylić - nie urodziłem się w USA :-).

Drugie rozczulenie nadeszło, kiedy w toq rozmowy okazało się, że młodzieniec ów nie wykazuje jakichkolwiek szerszych zainteresowań. Próbowałem go podpytać o zdaje się wszystko co w US popularne: sport, muza, kompy, nawet laski ;-), ale strasznie opornie szło. Wszystko czym się wykazał w ciągu lotu, to pokaźna kolekcja filmów DVD razem z przenośnym odtwarzaczem, który padł mu podczas oglądania drugiego filmu. Całkiem nieźle, biorąc pod uwaqę, że bateria mojego laptopa spokojnie wystarczyła na jeden film i jeszcze trochę zapasu w niej zostało. A ponieważ zabrałem drugą, od mojego firmowego laptopa, to trochę biedakowi mina zrzedła, bo na początq dumny był (jak to amerykan) jak paw ze swego nowego (podobno) nabytq, a mnie się udało dwa filmy obejrzeć.

Ostatni motyw był związany z faktem, że Polacy powracający do Polski mają tendencje do uchlania się na umór na pokładzie samolotu. Zwłaszcza ci wracający po raz pierwszy, o czym poinformował mnie mój drugi sąsiad, ale o nim za chwilę. Dziwne, pomyślał Miś o bardzo małym rozumq, ja się nie urżnąłem :-). Ale to może tylko dlatego, że łeb mi chciało rozsadzić i szukałem ukojenia u Pana Dola, a nie Alkohola. W każdym razie znalazło się za nami towarzystwo wzajemnej adoracji z flachą mandarynkowego Absoluta. Co prawda stewardesy chodziły i zwracały uwagę, ale mało sqtecznie. Chłopaki flachę otworzyły i oczywiście dawaj drzeć koparę na cały pokład. Jak się zgadali z moim "rzeszowiakiem", to zaraz się okazało, że któryś też z tamtych okolic i "rzeszowiak" dostał karniaka w postaci pokładowej musztardówy pełnej Absoluta. No i tu mu mina zrzedła po raz wtóry, bo jak Cię do knajpy wpuszczają od 18 lat, a pić pozwalają od 21, to nie dziwota, że chłop nie wprawiony w bojach. A widzisz, pomyślał Miś o bardzo małym rozumq po raz kolejny, następnym razem jak Cię zapytają skąd jesteś, to już się tak szybko do polskiego pochodzenia nie przyznasz. Żal mi go trochę było potem, bo opędzić się nie mógł od natrętnych narodowych moczymordów, ale znalazłem sobię rozrywkę w postaci pogawędki z drugim sąsiadem.

Mój drugi sąsiad był naszego pochodzenia. Musiał być zaciekłym turystą :-), bo przesiedział w Stanach 14 lat ("Turyści tu spędzają przeciętnie osiem lat"). W międzyczasie zdążył założyć firmę, która rozrosła się do całkiem przyzwoitych rozmiarów. Jak sam stwierdził, zatrudnia około 100 osób. Pochodził, a jakże, z Łomży ("w Łomży nie ma teraz żadnej roboty"). W ciągu tych nastu lat zdążył się nabawić zielonej karty. I wracał do kraju, żeby zwinąć swoich nastoletnich synów ze sobą. Choć jak przyznał ostatni raz był w kraju 5 lat wcześniej. Trzeba mieć trochę samozaparcia, żeby się porwać na życie z dala od rodziny przez tyle czasu. Nie wspominając o tym co go czeka teraz, bo nauczenie się od nowa współżycia rodzinnego nie będzie łatwe ani dla niego, ani dla chłopaków... W każdym razie resztę lotu spędziłem gawędząc sobie mile o naszych obserwacjach poczynionych w Stanach.

Do pełni śmietanki towarzyskiej nie mogło zabraknąć rozgadanego starszego pana, który przy okazji proszenia o kolejne winko czy piwko całkiem nieszkodliwie flirtował ze stewardesami chojrakując przy tym strasznie, ile on to w poprzednim locie nie wypił. Efekt był oczywisty: dziadzio się skutecznie urżnął, i co gorsze musiał się obudzić z niezłym kacem, bo nawet śniadania nie tknął, tylko wlewał w siebie wody ile wlazło. Nie wiem co gorsze: przeżyć kaca po mixie na pokładzie samolotu (niskie ciśnienie w kabinie), czy wyjść z samolotu tak pijanym, żeby się mało na schodach nie zabić :-).

O 9 nad ranem byłem na Okęciu.

niedziela, stycznia 09, 2005


Wujek w samolocie. Z tylu wzrok ciekawskich pasazerow.

Ruchoma podloga, czyli lepiej nie chodzic bo sie mozna spocic :-). Typowe dla amerykanskich leniuchow. To ostanie zdjecie z JFK przed odlotem.

Corpus delicti

Dotarłem w Internecie (a jakże :-) do zdjęć potwierdzających moje wykroczenie. Na mandaciq jest jeszcze objaśnienie tego kwadracika z cyferkami - w każdym badź razie +070 to moja prędkość.
Violation code: T121
Description: SP 21-25 MPH OVR LMT
Płatność oczywiście przez Internet. $150 w mordkę. Ciekawostka: jeśli bym nie zapłacił w terminie to do zapłaty by była dwukrotność. Ciekawe ile jeszcze takich dostanę :-).

Coz za ujecie. Nawet pamietam gdzie to bylo.

Przeciez nie bede sie tlumaczyl, ze mrowki naprawde szybko biegaja :-)

Nowy rok

Opuszczony przez żonę, którą 4 godziny temu zostawiłem za bramą B20 terminala 4 międzynarodowego lotniska imienia John'a Fitzgerald'a Kennedy'ego, rozpoczynam nowy rok z nawałem pracy - rano trzeba wstać i udać się do klienta - i, co gorsze, z mandatem za przekroczenie prędkości...

[Rzut mięsem ON] Q-fa, jeszcze bym się może tak nie wściekał, gdyby mnie złapali jak gnałem 100 mil na godzinę, ale strzelili mi fotkę jak "pędziłem" 70 mil, tyle że na drodze z limitem 45 mil, puściutka, 2 albo 3 pasy w jedną stronę (dobrze, że prawa jazdy nie kazali oddać:-). W morde, a wszystko dlatego, że zachciało mi się przejeżdżać przez DC jak jechałem do NYC przed świętami. Normalnie jeżdżę obwodnicą i do tej pory nic się nie działo. Ale DC to po...ne miasto, gdzie policja zamiast pilnować porządq łapię kierowców na najmniejszych przewinieniach, bo inaczej nie zarobią na chleb. Przejechałem ponad 6 tys. mil i zaliczyłem 3 mandaty (dwa poprzednie za parkowanie) - WSZYSTKIE w DC!!! Trzeba omijac to miejsce szerokim łukiem obwodnicy.[Rzut mięsem OFF]

Słoń wyjechał, pustka nastała. Z tydzień mi zajmie odnalezienie gdzie co jest, po dotyq "kobiecej ręki" :-). Ale za to lodówa i zamrażara pełna przedniego jadła, które nic tylko odgrzać i będzie pycha.

Od jutra zaczynam nadrabiać zaległości blogowe. A kilka fajnych zdjęć udało się w międzyczasie pstryknąć.