niedziela, stycznia 23, 2005

Powrót do U.S.

W przeddzień Wigilii porwałem Słonia za ocean. Tym razem w samolocie generalnie pustki - kto miał polecieć to poleciał wcześniej, kto miał wracać, ten wracał później.

Swoją drogą dziwne to uczucie: wyjeżdżać z Polski ponownie tuż przed Wigilią z wizją tego, że nieprędko się tu wróci... Nie to, żebym miał jakieś patriotyczne uczycia do kraju w którym rządzą "gangsterzy i przekręciarze" jak zwykł mawiać jeden z moich ulubionych dyrektorów finansowych. Chociaż jeśli wierzyć w to co Michael Moore pokazał w "Fahrenheit 911", to nie wiadamo gdzie większe przekręty robią :-).

W każdym razie przylecieliśmy kole 22-giej z kawałkiem - duże opóźnienie było na starcie w Warszawie, bo czekaliśmy na jakieś inne samoloty.

Nowy York przywitał nas wietrznie, aczkolwiek bez śniegu. Zresztą temperatura była chyba powyżej zera. Oczywiście klasyka JFK, czyli tłum Polaków czekających na swoich bliskich. My na szczęście boczkiem w górę do kolejki i na parking długoterminowy. Mroofka się znalazła w miarę szybko i pomknęliśmy do motelu w New Jersey zaraz po drugiej stronie Manhattanu.

Słoń chyba przeżył lekkiego szoka w kolejce na widok licznie reprezentowanych Afro-amerykanów, poubieranych zgodnie z współczesnymi kanonami mody z Bronxu, czyli generalnie strach się bać :-). Ja pamiętam, że na początku pobytu też miałem wrażenie, że wszyscy ciemnoskórzy oznaczają kłopoty. Na szczęście nikt nas nie zaczepiał.