niedziela, marca 27, 2005

Opóźnieni w rozwoju

Dzisiaj w nocy cała Zjednoczona Europa przestawiła czas na letni. Oczywiście w US również jest coś takiego, zwane tutaj Daylight Saving Time (DST), ale przecież nie byli by sobą, gdyby przestawiali zegarki w tym samym czasie. O ile koniec DST jest w tym samym momencie co w Europie, o tyle początek jest tydzień później. My przestawimy zegarki w następny weekend. Przez tydzień będziemy mieć 7-godzinną różnicę czasową.

Żeby było ciekawiej - nie wszystkie stany respektują DST. I o ile takie Hawaje, czy Puerto Rico, albo Wyspy Dziewicze mogą nikogo nie dziwić, bo przecież leżą gdzieś w burakach, to taka Arizona w środku kontunentu trochę dziwi, zwłaszcza, że jak się okazuje na terenie Rezerwatu Indian Nawaho w Arizonie DST jest respektowane, a jak.

Wielkanoc

Gdyby nie Słoń, to pewnie bym przegapił Wielkanoc. Tutaj jakoś nie obchodzi sie tego chyba zbyt hucznie. Co prawda klient, u którego byłem w zeszłym tygodniu ogłosił Wielki Piątek dniem wolnym od pracy i musieliśmy się zmywać dzień wcześniej, ale nie oznaczało to bynajmniej, że nie muszę iść do pracy. Zresztą w Wielki Poniedziałek wszyscy grzecznie do pracy.

Na szczęście Słoń wziął sprawy w swoje ręce - ja znów mam weekend w pracy :-( - i mamy Wielkanoc pełną gębą: pisanki (nacinane pilnikiem :-), sałatka jarzynowa, chrzan, szyneczka, żonkile na stole. Nawet kiełbasę polską qpiliśmy, tyle, że lipa straszna się okazała, bo to trzeba przed podaniem podgrzać: ugotować, albo usmażyć. Zresztą na każdym surowym mięsie tutaj stoi wywalone wielkimi literami, żeby potraktować wysoką temperaturą, a ręce i wszystko co miało kontakt z surowizną porządnie wyszorować. Co najmiej jakby do tego jakieś bakterie dodawali. Dlatego daliśmy sobie spokój ze smażoną kiełbachą na śniadanie.

Slon przy sniadaniu swiatecznym.

Kartka co prawda ze sw. Patryka, ale grunt, ze zaslonila nocnik w ktorym wyladowaly kwiatki.

Pisanki, pisanki, pilnikiem zrobione :-)...

sobota, marca 19, 2005

Operacja "Słoń" zakończona sukcesem :-)

Udało się szczęśliwie przetransportować Słonia wraz z całym majdanem pt. sterta waliz, dwa ogrome pudła z rowerami i diabli wiedzą co tam jeszcze na miejsce tymczasowego pobytu (tymczasowego, czyli przez najbliższe dwa lata). Samolot się nie oberwał pod ciężarem bagażu.

Z wrażenia zapomniałem nawet zrobić zdjęcia Słoniowi na lotnisku, jak opuszcza bramki kontroli celnej. Na szczęście obyło się bez żadnych niespodzianek pt. "A co to za wielkie pudła?" i "Co my tu mamy?" i po upchnięciu całego majdanu do samochodu (latająca waliza nad głowami pasażerów) dotarliśmy do domku.

W niedziele pomykamy razem do Waynesboro, VA. Kurs Słonia zaczyna się dopiero pod koniec marca, więc Słoń będzie miał cały tydzień na przyzwyczajenie się do sześciogodzinnej różnicy czasowej i trochę czasu na przypomnienie sobie języka.

czwartek, marca 17, 2005

Chyba się zaczęło...

Sezon polowań na inną pracę. Mój manager właśnie oświadczył, że dostał propozycję pracy w Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. I zaczyna od kwietnia.

Oficjalne zakończenie sezonu będzie w połowie kwietnia - oczywiście czysto teoretycznie. I jest duża szansa na to, że wraz z końcem sezonu odejdzie jeszcze trochę ludzi. Wszystkie autochtony czekają niecierpliwie na kwiecień, bo obiecali im nagrodę za trudy i znoje tego sezonu. A potem długa prosta. W każdym razie na każdym kroku słychać takie obietnice. Biorąc pod uwagę fakt, że mają gdzie szukać innej pracy prawdopodobieństwo dotrzymania obietnicy robi się dosyć duże.

Jeszcze miesiąc i się okaże :-).

niedziela, marca 13, 2005

Myszkowanie w piwnicy :-)

Tuż przed opuszczeniem XM zapuściłem się po raz ostatni na wędrówki po lochach :-). I dokonałem niesamowitego odkrycia. Co niektórzy mają niesamowite miejsca pracy :-).

To mnie prawie zabilo ze smiechu. Najlepszy skecz chlopakow Monty Pythona: Ministerstwo Glupich Krokow. No i genialne ujecie John'a Cleese'a ("Rybka zwana Wanda", "Hotel Zacisze"). Swoja droga Fawlty Towers ("Hotel Zacisze") ma juz 30 lat. Nie do wiary. Goscie sa nieziemscy :-).

Miejsce pracy wesolego informatyka :-).

To sie nazywa hardkor. Nawet nie wiem, kto tu pracuje, ale disco kulka nad glowa kopie po dupie :-).

Nie moglem sie powstrzymac i tez powiesilem "Ministerstwo glupich krokow" na scianie :-). W holdzie Jankowi - bedzie mi to zawsze przypominac nasz pierwszy rok pracy w firmie, a zwlaszcza letnie wypady "na jedno piwko" ;-).

Waynesboro, VA

W tym tygodniu trafil mi sie projekt wyjazdowy. W sumie 3 tygodnie w małym miasteczki Waynesboro w Virginii. Jakies 3 godziny drogi samochodem. Miasteczko znajduje się na drugim końcu Skyline Drive mniej więcej.

Firma się nazywa TallyGenicom. Produkuje drukarki komputerowe. Słyszał kto kiedykolwiek o czymś takim? Ja nie. I to jest właśnie fenomen Stanów. Tutaj jest qpa firm i marek, których trudno szukać gdzie indziej (TallyGenicom podobno sprzedaje drukarki w Niemczech i w Azji :-). A mimo to mają się dobrze. Ci mają fabrykę w Giorgii (chyba) i w Meksyku (tania siła robocza).

Swoją drogą dziwne miejsce. Cisza i spokój, parking pustawy, jakby nikt tutaj nie pracował. Albo na przykład taki rok księgowy - kończy się w ostatnią niedzielę grudnia. Dziwne, nie? Jak Święta Wielkanocne :-). Podatkowo koniec czerwca 2004 był już w lipcu. Lipiec w związku z tym miał 35 dni :-). Sikałem po nogach ze śmiechu jak to pierwszy raz zobaczyłem. Ale nikt im nie zabrania. Zmienili chyba tylko ze względu na konsolidację europejskich i azjatyckich spółek zależnych.

Samo miasto nie ma specjalnie wiele atrakcji. Powiedziałbym, że wogóle nie ma :-). Przynajmniej na razie nie wypatrzyłem. Jakiś kościółek kamienny mi gdzieś mignął, ale nie sądzę, żeby miał powalająco długą historię. Za to fast foody są chyba wszystkie. No może bez Starbucks'a. Nie ma gdzie dobrej kawy qpić. Trza do Makszajsa po kawe, a potem do "spożywczego" po mleko. Ostatnio jak na lunch pojechałem to nawet szeryf miasteczka do Subway'a przyjechał. Dobrze, że nie konno :-). Strach się bać :-).

Okolica dziebko gorzysta.

Stare budownictwo.

Kozy, owce, albo inne barany wieprzowe...

Alexandria - stare miasto po raz kolejny

W zeszly weekend przyjechala do nas Orawan z Philly. Odwozila mame do znajomych i miala chwile czasu w niedziele. Za malo na zwiedzanie DC, w sam raz, zeby wyskoczyc na stare miasto do Alexandrii. Udalo nam sie zlapac jeszcze Carlosa, ktory tez mial jeden z nielicznych wolnych weekendow. Pogoda byla wysmienita, piekne slonce, lekki wiaterek, kilka stopni na plusie... Ech, czuc wiosne powoli :-). W sumie przez kilka godzin wloczylismy sie kompletnie bez celu. Byle tylko zapomniec o pracy :-).

Wujek z ptaszyskami w tle :-).

Jeden ze ladniejszych domkow na starym miescie.

Taczki.

Tak wyglada zmeczony czlowiek po pol roq ciezkiej pracy :-).

Karmnik dla ptakow i tulipany (zywe, o dziwo :-).

Wsrod sklepow znalelismy jeden z dziwaczna sztuka wspolczesna. Mieli na przyklad losia na nartach :-)...

sobota, marca 12, 2005


...i konia mechanicznego :-).

Odjechany barek w ksztalcie Luciano Pavarotti.

Moj uluiony budynek na starym miescie.

Carlos i Orawan.

Nareszcie...

Po sześciu miesiącach zmagań, 4 marca 2004, zakończyliśy wreszcie naszą mordęgę pt. zintegrowany audyt sprawozdań finansowych i kontroli wewnętrzych. Ostatni tydzień przed wydaniem opinii sprowadził się do siedzenia codziennie do pierwszej w nocy. Spółka się uparła, że nie będzie składać wniosku o przedłużenie terminu, bo mieli w planach konwersje długu (której nota bene do tej pory sqrczybyki nie zrobili). W życiu nie widziałem więcej szczęścia na twarzach ludzików z zespołu. W ramach pamiątkowego zdjęcia każdy dostał w łapę kopie opinii, Majrorie trzymała naszego "ulubieńca" - pana senatora Surbanes'a (dzisiaj rano przeczytałem w gazecie, że koleś zrezygnował ze stanowiska - o żesz ty, najpierw wrobiłeś całe środowisko księgowych i audytorów w swój "genialny" pomysł, a teraz co? długa prosta?).

W każdym razie wieczorem poszliśmy się urżnąć na koszt klienta. Tym razem zostawiłem furę w DC i wróciłem po nią rano :-). Ileż można wypijać jedno piwo na imprezie :-). W każdym razie nasz menadżer - Scott - zapomniał prawa jazdy. Nie wiem jakim cudem, bo to tutaj służy też za dowód osobisty. Dość, że zapomniał. I nie mógł sobie piwa wypić. Mało nas z knajpy nie wyrzucili, jak chcialiśmy biedakowi jakoś to piwo przemycić. Przyleciał właściciel knajpy, wziął nas na strone i mówi, że jak chcemy, to możemy, ale jak wpadnie kontrol to wyskakujemy przez okno (siedzieliśmy akurat przy oknie). Tutaj normalnie faszystowskie metody się stosuje: wpada kontrola, zamyka drzwi i pacyfikuje knajpe - jak ktoś nie ma jak udowodnić, że ma 21 lat, a złapią go z piwkiem to zabierają właścicielom knajpy koncesję na handel spirytualiami. Gdzie te czasy, jak człowiek miał 16 lat i gnał do knajpy na piwo? Szczerze powiedziawszy nie wiem co lepsze: jak się wcześniej zacznie, to zwykle wcześniej się kończy - mnie się dosyć szybko znudziło, w przeciwieństwie do tego co tutaj widzę. Tutaj młodzieży droga w wieku 24+ jest dumna z tego, że się urżnęła do stanu rozmowy z wielkim, białym telefonem. Ech, "american way" :-)...

Cala zgraja (od lewej): Wujek Sam Zlom, Scott (menadzer), Marjorie, Kristina, Theresa i Barry (menadzer). Marjorie trzyma nasza maskotke - tarcze do rzutek z przyczepiona karykatura senatora Surbanes'a, ktory nas wrobil w cale to zamieszanie.

Guma

Wracałem siakoś raz do domu, było troche mokro i jak wysiadłem pod domem, usłyszałem klasyczny dzwięk bąbelów powietrza wydostających się z pod wody. O, w mordkę. Chociaż i tak miałem qpę szczęścia, że sobie powoli uchodziło, a nie strzeliło jak pomykałem 80 mil na godzinę. Wtedy mogło by się trochę gorzej skończyć. No i na szczęście przy przeglądzie 20k poporosiłem Chrisa o przełożenie kół, bo inaczej za cholere bym nie zdjął tego tylnego koła. Sqrczybyki są na wcisk na trzpień wciskane. Pamiętam ile się Chris musiał namęczyć, żeby zdjąć jedno - można by kolejne kung-fu story nakręcić, tyle się chłopak nakopał. Ja też musiałem trochę przybutować. Tyle tyle, że jak Chris ściągał to cała fura wisiała w górze na hydraulicznym podnośniku, a jak ja zdejmowałem to była podparta na tym lichym, fabrycznym gówienku. Kopnąć mocniej i cała fura mogła by się przesunąć, a podnośniczek by wystrzelił spod samochodu jak ziarenka niecierpka pospolitego.

Następnego dnia pojechałem naprawić kółeczko. Jakoś w okolicy XM znalazłem zakład wulkanizacji opon. Muszę przyznać, że cholera mnie wzięła, bo kolo co naprawiał koło przez cały czas rozmawiał przez telefon. Jakiś kwadrans mu zajęła naprawa i przez CAŁY czas rozmawiał prze telefon. Czy to ma być - nowa strategia na klienta, czy jak? Do mnie powiedział tylko "Ten bucks" w przerwie miedzy zdaniami. Generalnie zwisa mi podejście innych do mnie, ale do qfy nędzy, byłem klientem. Zresztą srał go pies, koło na razie działa, a zrobiło znów kilka setek mil. Chociaż muszę przyznać, że jak zobaczyłem jak on to koło naprawia, to się poważnie zastanawiałem, czy dojadę do następnego skrzyżowania. Koleś wyszarpał śrubę kombinerkami, wtyknął w dziurę coś na kształt wiertła, czy też pilnika, zakręcił tym pare razy, potem wytarmosił jakiś kawałek gumowej taśmy (która notabene wyglądała bardziej jak nieźle zużyta guma do żucia) i grubym szydłem wpakował tasiemkę w dziurę, tak że tylko pętelka wystawała. "American way, niech to szlag" pomyślałem. Do tej pory prowizorka trzymała najdłużej, więc może i tym razem :-).

Dojazdowe paskudztwo.

To sie nazywa dokrecic komus srube :-).

XM-3 - start

Koniec końców go wystrzelili. Nawet fajnie to wygladało - przez pierwszą minutę, bo potem rakieta poszła w chumry i tyle ją widzieli :-). Zdjęcie samego startu jest tutaj i tutaj. W każdym razie nie było żadych fajerwerków - lipa :-).