Guma
Wracałem siakoś raz do domu, było troche mokro i jak wysiadłem pod domem, usłyszałem klasyczny dzwięk bąbelów powietrza wydostających się z pod wody. O, w mordkę. Chociaż i tak miałem qpę szczęścia, że sobie powoli uchodziło, a nie strzeliło jak pomykałem 80 mil na godzinę. Wtedy mogło by się trochę gorzej skończyć. No i na szczęście przy przeglądzie 20k poporosiłem Chrisa o przełożenie kół, bo inaczej za cholere bym nie zdjął tego tylnego koła. Sqrczybyki są na wcisk na trzpień wciskane. Pamiętam ile się Chris musiał namęczyć, żeby zdjąć jedno - można by kolejne kung-fu story nakręcić, tyle się chłopak nakopał. Ja też musiałem trochę przybutować. Tyle tyle, że jak Chris ściągał to cała fura wisiała w górze na hydraulicznym podnośniku, a jak ja zdejmowałem to była podparta na tym lichym, fabrycznym gówienku. Kopnąć mocniej i cała fura mogła by się przesunąć, a podnośniczek by wystrzelił spod samochodu jak ziarenka niecierpka pospolitego.
Następnego dnia pojechałem naprawić kółeczko. Jakoś w okolicy XM znalazłem zakład wulkanizacji opon. Muszę przyznać, że cholera mnie wzięła, bo kolo co naprawiał koło przez cały czas rozmawiał przez telefon. Jakiś kwadrans mu zajęła naprawa i przez CAŁY czas rozmawiał prze telefon. Czy to ma być - nowa strategia na klienta, czy jak? Do mnie powiedział tylko "Ten bucks" w przerwie miedzy zdaniami. Generalnie zwisa mi podejście innych do mnie, ale do qfy nędzy, byłem klientem. Zresztą srał go pies, koło na razie działa, a zrobiło znów kilka setek mil. Chociaż muszę przyznać, że jak zobaczyłem jak on to koło naprawia, to się poważnie zastanawiałem, czy dojadę do następnego skrzyżowania. Koleś wyszarpał śrubę kombinerkami, wtyknął w dziurę coś na kształt wiertła, czy też pilnika, zakręcił tym pare razy, potem wytarmosił jakiś kawałek gumowej taśmy (która notabene wyglądała bardziej jak nieźle zużyta guma do żucia) i grubym szydłem wpakował tasiemkę w dziurę, tak że tylko pętelka wystawała. "American way, niech to szlag" pomyślałem. Do tej pory prowizorka trzymała najdłużej, więc może i tym razem :-).
Następnego dnia pojechałem naprawić kółeczko. Jakoś w okolicy XM znalazłem zakład wulkanizacji opon. Muszę przyznać, że cholera mnie wzięła, bo kolo co naprawiał koło przez cały czas rozmawiał przez telefon. Jakiś kwadrans mu zajęła naprawa i przez CAŁY czas rozmawiał prze telefon. Czy to ma być - nowa strategia na klienta, czy jak? Do mnie powiedział tylko "Ten bucks" w przerwie miedzy zdaniami. Generalnie zwisa mi podejście innych do mnie, ale do qfy nędzy, byłem klientem. Zresztą srał go pies, koło na razie działa, a zrobiło znów kilka setek mil. Chociaż muszę przyznać, że jak zobaczyłem jak on to koło naprawia, to się poważnie zastanawiałem, czy dojadę do następnego skrzyżowania. Koleś wyszarpał śrubę kombinerkami, wtyknął w dziurę coś na kształt wiertła, czy też pilnika, zakręcił tym pare razy, potem wytarmosił jakiś kawałek gumowej taśmy (która notabene wyglądała bardziej jak nieźle zużyta guma do żucia) i grubym szydłem wpakował tasiemkę w dziurę, tak że tylko pętelka wystawała. "American way, niech to szlag" pomyślałem. Do tej pory prowizorka trzymała najdłużej, więc może i tym razem :-).
Prześlij komentarz
<< Powrót / Close