środa, maja 31, 2006

Great Smoky Mountains, czyli gdzie, u licha, są te góry?

Tytulem wyjasnienia: od dzisiaj zdjec bedzie troche mniej niz dotychczas. Powód jest taki, ze w koncu nabylismy nowy aparat i wujek od nowa sie UCZY jak sie robi zdjecia :-). W zwiazku z tym odsetek zdjec nadajacych sie do publikacji zmniejszyl sie radykalnie (ambicja wujka jest nie robic zdjec w trybie auto :-).
---
Disclaimer: There will probably be less pics since today. The reason is we got a new camera and I have to LEARN again how to make pictures :-). As a result the number of pics that are good enough to be published decreased significantly (my ambition is not to make pics in auto mode :-).

Great Smoky to cokolwiek dziwne miejsce. W sumie sa calkiem wysokie (ponad 2 tys. metrów n.p.m.), ale ze wzgledu na lokalizacje praktycznie calkowicie pokryte zielenia. W zwiazku z czym bardziej przypomninaja Beskidy, niz Tatry. To bylo pierwsze rozczarowanie. Drugie rozczarownie przyszlo kiedy dojezdzalismy na miejsce. Jedziemy, jedziemy, a tutaj zadnych gór nie widac. No, gdzie do czarta sa te góry?
---
Great Smokies are slightly weird mountains from our perspective. They are quite high (over 6000 feet over sea level), but because of their location they are all green with no rocks sticking out. As such they are more like Beskid then Tatras. That was our first disappointment. The second one was when we were approaching the place. We knew we were close, but we could not see them. Where the hell are they?
* * *




Jeden z nielicznych autentycznych elementów tych gór: domy wczesnych osadników. / One of the rare authentic elements of these mountains: houses of early settlers.
* * *




Pierwszego dnia wybralismy sie na raczej rozgrzewkowy spacer do jednego z licznych wodospadów: Rainbow Falls. Droga caly czas wiodla przez las, co mnie troche wqrzalo, bo nic nie mozna bylo zobaczyc. Natknelismy sie po drodze na dwa okazy lokalnej fauny: stado saren i jakiegos weza. I szczerze mówiac na tym zakonczylo sie nasze obcowanie z lokalnymi gadzinami. Z calej populacji misiów nie spotkalismy zadnego. Lipa i tyle. A sam wodospadzik byl calkiem przyjemny, jak widac na zdjeciu.
---
On a first day we decided to hike to one of the local falls: Rainbow Falls. The trail was in the forest, which was a bit disappointing. We met two kinds of animals on the way: deers and some snake. And that was all we saw regarding animals. Out of all population of bears here, we have not seen even one. What a pity. But the falls themselves were rather nice.
* * *



Pierwszy nocleg byl troche na wariackich papierach. Wpadliśmy na camping dość późno. Okazało się, że nie ma żadnych pryszniców, ale co tam, kilka mil dalej prysznice na ćwierćdolarówki. A sam kemping to też niezły motyw: każdy ma oddzielną "działkę" z numerkiem, każda działka to "lądowisko" dla namiotu wyrównane i wyłożone drobnymi kamyczkami, do tego grill, stół z ławkami i słup-wieszak na lampę np. naftową.
---
First night was slightly crazy. We reached our camping rather late and we found out there are no showers there. No problem, we found hot showers not far from the camping. Also, camping itself was more civilized: separated locations, equipped with the tent pads made of tiny stones, a grill, a table and a bench, and a pillar to hang a lamp.
* * *






Drugi dzień był przeznaczony na najwyższy szczyt w Great Smoky Mountains: Clingsman Dome (2,024m n.p.m.). I tutaj nastąpiła totalna załamka. Od parkingu do szczytu był kwadrans pieszego spaceru po asfaltowym chodniq. Tragedia. Szczerze liczyliśmy na jakiś całodzienny spacer, w związku z tym zdecydowaliśmy się jeszcze podejść na Andrews Bald - niewielką polankę usytułowaną niedaleko, za to znacznie w dół. Tak, żeby trochę pospacerować.
---
On the second day we decided to rach the highest peak in Great Smoky Mountains: Clingsman Dome (6,643ft). And this was a total disappointment. From the parking to the summit it was a fifteen minut walk on a tarmac pavement. Tragedy. We were really looking for a whole day walk, so we decided to take a hike to Andrews Bald - small opening located closely, but significantly lower. We just needed the walk.
* * *



Następny kemping postanowiliśmy wykorzystać jak należy. Okazało się, że nie tylko prysznice są zaraz za bramą. Był też sklep, gdzie można było qpić lód do przenośnej lodówki i drewno na grilla. A jak, pełny wypasik :-). Brakowało nam tylko jakiejś dobrej polskiej kiełbachy, żeby rzucić na grilka, albo ziemniaków z popiołu. No i qrna jakiegoś towarzycha: zagrać w karciochy, obalić razem jakiegoś flakona, zacząć śpiewać po nocy i iść spać nad ranem jak to nad Soliną bywało :-).
---
Next camping stay we decided to use wisely. We found out there was a store just outside the camping gate, not only with hot showers, but also with ice and grill fire wood. Well, all inclusive :-). We were missing some good Polish sausage to grill it, or at least some ash-baked patatos. And of course some companions to play cards, drink some alcohol, start singing in the middle of the night and go to bad at dawn, as we did while camping near Solina lake :-).
* * *


Następnego ranka dowiedzieliśmy się czemu te góry nazywają się "wędzone, zadymione" (ang. smoky).
---
Next morning we found out why the mountains are called "smoky".
* * *






Poniedziałek był przewidziany na powrót. Wracaliśmy po Blue Ridge Parkway, dość malowniczą drogę wierchołkami Appalachów, z przystankiem na najwyższy szczyt: Mt. Mitchell (2,040m n.p.m.). Na wierzchołq jest jakaś zabytkowa wieżyczka, którą współczesna cywilizacja przerobiła na jakieś szkaradztwo. No i oczywiście droga od parkingu na szczyt to znów kwadrans. Porażka.
---
Monday was for a trip back home. We were cruising along Blue Ridge Parkway, a picturesque road through Appalachians, with a stop to reach the highest mountain: Mt. Mitchell (6,684ft.). On the summit there is a historic tower, transformed into something ugly by the contemporary civilization. And of course the whole walk from the parking to the summit took us fifteen minuts. Total disaster.