sobota, lipca 30, 2005

Rok temu... / A year ago...

Dokładnie rok temu, 31 lipca 2004, samolot zarył kołami na lotnisku JFK w NY. Rozglądałem się naokoło, że mało brakowało a ukręcił bym sobie łeb :). Oczywiście gacie pełne, bo co z tego, że człowiekowi limo pod nos podstawili i z lotniska zabrali skoro i tak w robocie trzeba liczyć na siebie. Pamiętam pierwszą rozmowę z portierem w hotelu, w którym nas po przyjeździe zadekowali. Koleś był Hindusem i mało ataq serca nie dostałem, jak zaczął do mnie mówić "po angielsku", a ja ni cholery nie qmałem.

Minął rok. O mamo, już rok. Zastanówmy się...

Wypadało by najpierw zaznaczyć, że zawsze chciałem tu przyjechać :). W czasach, kiedy w sklepach był tylko ocet i kolejki, opowieści dzieciaków, których jakiś Wujek Zdzisek (stąd ksywa:) siedział w Stanach, powodowały wypieki na twarzy. Później okazało się, że miejsce okrzyknięte przez większość rajem jest również zakazanym owocem: politycznie i finansowo.

Możliwość legalnego wyjazdu do pracy była więc nie lada gratką. Problem był tylko ze Słoniem: studia w toku, awans w pracy, trochę kicha tak wszystko rzucić. Pierwszy plan: to tylko 18 miesięcy - wytrzymamy oddzielnie. No chyba z beczki! Na szczęście oboje poszliśmy po rozum do głowy i Słoń się teraz użera z podręcznikiem do TOEFL'a:), wydzierając się na mnie, żebym przyciszył internetowe audycje BBC (wreszcie normalny brytyjski akcent łechce czule uszko me:), bo nie może się sqpić:).

To co, oprócz garba i ćwiartki dioptrii więcej na każdym oku, przypadło mi w udziale po roq w "raju"? Pomyślmy: trochę długów, siwych włosów i to dziwne uczucie, kiedy oglądam taki, dajmy na to, "National Treasure" ("Skarb narodów" - durne tłumaczenie), że ja już tam kiedyś chyba byłem.

A, przepraszam, dorobiliśmy się jeszcze laptopa, w którym dysk zdążył już odejść do krainy wiecznych łowów i panoramicznego:) telewizora o przekątnej okranu 15 cali, którego od czasu do czasu trzeba zbutować, żeby obraz nie znikał.

No i co gorsza zachorowaliśmy ciężko na "głoda podróżniczego" połączonego z "gorączką zwiedzania". A ja zamiast "łokcia tenisisty" mam jeszcze "palec fotografa" - schorzenie polegające na ciągłym przyqrczu palca wskazującego, jak tylko zobaczę w zasięgu wzroq coś, co się nadaje do zdjęcia (żeby chociaż te zdjęcia miały jeszcze jakąkolwiek artystyczną wartość... :)

W każdym razie po roku amerykański zakazany owoc nabrał nowych kolorów i smaków: czasem słodki i soczysty, czasem zgnity i robaczywy. Zobaczymy co powiem w przyszłym roq :).

---

I landed at the JFK airport in NY exactly one year ago, on July 31, 2004. I was looking around so intensively that I almost broke my neck :). Of course, I was scared to death, because even though they sent a limo to give me a ride to a hotel and they helped me a lot with setting up, I have to count on myself at work. I remember my first conversation with a receptionist in the hotel we stayed. He was probably India citizen, and I had almost a heart-attack, as I was barely able to understand him.

It has been a year since then. The whole year. Let's think...

I should first underline, that I have always wanted to come here. In the communism times in Poland, the stories told by other kids whose uncle/aunt was in US made unbelievable impression on me. Later I found out that this paradise is also unavailable due to political and financial reasons.

Therefore, the opportunity of coming here for the rotation within the company was really tempting. However, it was a problem for Słoń: studies in progress, a recent promotion at work - it didn't look wise to quit everything and leave. So the first idea of 18-month separation looked obvious. No way! We had to reconsider it and finally Słoń ended up with TOEFL book, ocassionally screaming at me to shut down the Internet BBC radio broadcasts (lovely British English eventually), because she cannot concentrate on her homework :).

So what I have gained, except for bigger hunchback and a quarter of dioptre more at each eye, living in this paradise for a year? Let's think: some debts, a couple more of white hair and this unusual feeling while watching, say "National Treasure", that I have already been there.

Ups, I'm sorry, I forgot about laptop with already dead hard-drive and huge:) 15" tv, that needs to be hit sometimes to show the proper view.

What is worse, we were infected by "travelers' hunger" and "visitors' heat". And instead of "tennis elbow" I have got the "photography finger" :-), so I have a cramp of my index finger every time I see something I can make a picture of :) (I only wish the pictures were a bit more artistic :).

Anyway, after a year an american forbidden fruit has a different color and taste: sometimes it is juicy and sweet, sometimes rotten and grubby. Let's see what would it be next year :).