Marazm...
Tia... Siakiś zastój się trafił :-D. No bo i nie ma co pisać za bardzo, skoro się zasuwa od 8.oo do 22.oo... Emisja papierów dłużnych się szykuje :-D. Sterta papierów do przetrawienia "na wczoraj". Zboczone podejście. Klienta, nie firmy. Wszystko na gwałt. Dlatego niedziela u klienta. Badanie końcoworoczne będzie jeszcze bardziej odjechane, bo kontroler finansowy daje nogę. Wraca do Grecji - takiemu to dobrze :-D. Chociaż daleko mu do greckiego stereotypu lenia miszającego koralikami. Powiedziałym pracoholik - wszystkie weekendy w biurze, zero życia prywatnego. Do tego kompletny brak organizacji i oczy na zapałkach. Ale sympatyczny.
Aaaa, już wiem co chciałem napisać :-). Ten tego, Thanksgiving sie zbliża. W ramach dziękczynnych modłów wybieram się w odwiedziny do Philipa do Atlanty. W zasadzie to Atlanta jest tylko wymówką, bo chce zobaczyć ocean i kilka miejsc po drodze. Inaczej mówiąc zapakować tyłek w samochód i zobaczyć trochę tego kontynentu. Myślałem początkowo o Florydzie, ale bez szans w cztery dni samochodem. Nic to - co ma wisieć, nie utonie.
Wczoraj nas Antonio naciągnął na oglądanie meczu piłki nożnej. Nie mylić z football'em, bo to w Stanach coś zupełnie innego:-). Tutaj piłka nożna to soccer. W każdym razie Antonio mało się nie zapłakał, kiedy drużyna z jego rodzinnego miasta - Madrytu - dostała piękne wciry od Katalończyków. He, he. Śmiać mi się chciało - jestem kompletnym ignorantem w dziedzinie piłki nożnej, ale jak patrzyłem na wczorajsze poczynania Realu, to można by było stwierdzić, że chłopakom kule do nóg łańcuchami przykuli. Zero ruchu. Stali jak słupy. Albo jak d... :-D.
Przyleciał telewizor. Znaczy karta TV do laptopa, bo przecież nie będę tu qpował telewizora. Zwłaszcza, że oglądam go od święta i to głównie od tyłu jak się zepsuje :-D. Rozważałem zaqp, ale więcej minusów wyszło niż plusów. Co ja z nim zrobię jak będę miał wracać? Do Polski nie wezmę, bo to przecież inne napięcia w gniazdku tutaj mają. Żebym chociaż mieszkał w wieżowcu na siemsiątym siątym piętrze, to można by - wzorem naszych studentów - zastanowić się nad radosnym wyrzuceniem bydlaka przez okno na wiwat (a w zasadzie na głowę - komuś :-). A tak to jeszcze koszty utylizacji przyjdzie mi płacić :-D. A taką kartą to i nagrać sobie coś można. Zresztą walają się w domu stare kasety wideło, które kiedyś trza by dla potomnych zrzucić na jakiś bardziej trwały nośnik - będzie jak znalazł. Oczywiście okazało się, że jakimś cudem nie można jej (karty znaczy się) tutaj qpić. Znaczy można, tylko, że od jakichś prywatnych importerów za nienormalną kasę. Dlatego zaimportowałem z Polski :-D. Ale, ale, jak się autochtony zwiedziały, że qpuje telewizor, to o Panie!, mój status społeczny podskoczył z poziomu "obcy" na "cywilizowany przyjezdny" :-D. Będą mieli o czym ze mną gadać!!!
Topsz, tyle nowości, weekend był za krótki :-D. Uderzam w kimono, jutro trzeba namachać goal setting (to taki slang firmowy - chodzi o wyznaczenie sobie celów do zrealizowania w nadchodzącym sezonie :-). Dla wtajemniczonych - senior czyli ja (czyli supewisior po naszemu) ma wykrzesać z siebie 2000 godzin na sezon!!! Policzymy? Normalny tydzień pracy ma 40 godzin. Czyli powinienem pracować 50 tygodni. A gdzie święta i urlop ja się zapytuję? Jeśli dodać do tego półtora miesięczny poślizg z którym zacząłem tutaj liczyć te godziny, to zaczyna brakować tych tygodni, żeby wykręcić te dwa tysiaki... Ale "nie będzie autochton pluł nam w twarz" :-D. "Co, ja nie zrobię?" :-D. W końcu nie od parady mieliśmy tych wszystkich przodowników pracy :-D. System odszedł, dziedzictwo narodowe zostało :-D. Jak to szło? "Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, wyciągnął normę, a potem nogi".
Idę spać, bo już mi naprawdę zaczyna odwalać :-D.
Aaaa, już wiem co chciałem napisać :-). Ten tego, Thanksgiving sie zbliża. W ramach dziękczynnych modłów wybieram się w odwiedziny do Philipa do Atlanty. W zasadzie to Atlanta jest tylko wymówką, bo chce zobaczyć ocean i kilka miejsc po drodze. Inaczej mówiąc zapakować tyłek w samochód i zobaczyć trochę tego kontynentu. Myślałem początkowo o Florydzie, ale bez szans w cztery dni samochodem. Nic to - co ma wisieć, nie utonie.
Wczoraj nas Antonio naciągnął na oglądanie meczu piłki nożnej. Nie mylić z football'em, bo to w Stanach coś zupełnie innego:-). Tutaj piłka nożna to soccer. W każdym razie Antonio mało się nie zapłakał, kiedy drużyna z jego rodzinnego miasta - Madrytu - dostała piękne wciry od Katalończyków. He, he. Śmiać mi się chciało - jestem kompletnym ignorantem w dziedzinie piłki nożnej, ale jak patrzyłem na wczorajsze poczynania Realu, to można by było stwierdzić, że chłopakom kule do nóg łańcuchami przykuli. Zero ruchu. Stali jak słupy. Albo jak d... :-D.
Przyleciał telewizor. Znaczy karta TV do laptopa, bo przecież nie będę tu qpował telewizora. Zwłaszcza, że oglądam go od święta i to głównie od tyłu jak się zepsuje :-D. Rozważałem zaqp, ale więcej minusów wyszło niż plusów. Co ja z nim zrobię jak będę miał wracać? Do Polski nie wezmę, bo to przecież inne napięcia w gniazdku tutaj mają. Żebym chociaż mieszkał w wieżowcu na siemsiątym siątym piętrze, to można by - wzorem naszych studentów - zastanowić się nad radosnym wyrzuceniem bydlaka przez okno na wiwat (a w zasadzie na głowę - komuś :-). A tak to jeszcze koszty utylizacji przyjdzie mi płacić :-D. A taką kartą to i nagrać sobie coś można. Zresztą walają się w domu stare kasety wideło, które kiedyś trza by dla potomnych zrzucić na jakiś bardziej trwały nośnik - będzie jak znalazł. Oczywiście okazało się, że jakimś cudem nie można jej (karty znaczy się) tutaj qpić. Znaczy można, tylko, że od jakichś prywatnych importerów za nienormalną kasę. Dlatego zaimportowałem z Polski :-D. Ale, ale, jak się autochtony zwiedziały, że qpuje telewizor, to o Panie!, mój status społeczny podskoczył z poziomu "obcy" na "cywilizowany przyjezdny" :-D. Będą mieli o czym ze mną gadać!!!
Topsz, tyle nowości, weekend był za krótki :-D. Uderzam w kimono, jutro trzeba namachać goal setting (to taki slang firmowy - chodzi o wyznaczenie sobie celów do zrealizowania w nadchodzącym sezonie :-). Dla wtajemniczonych - senior czyli ja (czyli supewisior po naszemu) ma wykrzesać z siebie 2000 godzin na sezon!!! Policzymy? Normalny tydzień pracy ma 40 godzin. Czyli powinienem pracować 50 tygodni. A gdzie święta i urlop ja się zapytuję? Jeśli dodać do tego półtora miesięczny poślizg z którym zacząłem tutaj liczyć te godziny, to zaczyna brakować tych tygodni, żeby wykręcić te dwa tysiaki... Ale "nie będzie autochton pluł nam w twarz" :-D. "Co, ja nie zrobię?" :-D. W końcu nie od parady mieliśmy tych wszystkich przodowników pracy :-D. System odszedł, dziedzictwo narodowe zostało :-D. Jak to szło? "Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, wyciągnął normę, a potem nogi".
Idę spać, bo już mi naprawdę zaczyna odwalać :-D.
Prześlij komentarz
<< Powrót / Close