Pożegnalna imprezka
Nie moja jeszcze, na szczęście :-).
Theresa, mój współpracowacz, zaprosiła mnie na impreze pożegnalną jakiegoś kolesia Marka. Rzeczony Mark przepracował trzy lata w firmie, w ramach normalnego tempa kariery w ciągu tych trzech lat został seniorem (oznacza to mniej więcej odpowiedzialność za projekt, czyli w naszej nomenklaturze in-charge'a). No i mu się znudziło, tudzież przeżarło, tudzież w pięty poszło. Oj, SOX 404 idzie ludziom w pięty równiutko tutaj, i to zarówno ludzikom z firmy jak i klientom. Nie dalej jak dzisiaj rano całe Stany obiegł email asystentki, która przez pomyłkę wysłała sarkastyzczne biadolenie do partnera w firmie. Dziewcze momentalnie stało się sławne we wszystkich amerykańskich biurach firmy :D.
Szczerze mówiąc trochę kaprawo się w Stanach imprezuje. Komunikacja miejska choćby chciała, to nie obskoczy wszystkiego, taksówki potrafią skutecznie zrujnować budżet, metro w powijakach (jak na taką metropolię i okolice), więc zwykle jeżdże samochodem. No a jak samochód, to wiadomo - moje spożycie kończy się na jednym małym piwie, rozciągniętym w czasie maxymalnie. Przecież nie będę się opijał Colą, zwłaszcza na noc, bo potem bym po suficie w nocy łaził :D. Fajki też w kącie leżą, bo jakieś mało popularne. Zdarza się, że z Antoniem zaqrzymy ze dwa w ciągu wieczora, ale przy autochtonach to nawet nie ma co ramy z kieszeni wyciągać, bo gdyby wzrok mógł zabijać :D...
Knajpa była całkiem przyzwoita. Trzy ogromne sale, stołów bilardowych i tarczy do rzutek cała moc, bary takie długie, że można by robić zawody karlingowe w popychaniu qfla na ladzie i byłby problem, żeby dopchać do końca. No i całkiem niezły wybór piwa - oczywiście nie mówimy o lokalnym syfie w wersji niskokalorycznej Light, Low Carb czy Diet. Dobrze, że Carlos się ostatnio zdeklarował, że zostanie kierowcą, to będzie można tam kiedyś jeszcze wpaść i z czystym sumieniem pokosztować niektórych co bardziej egzotycznych odmian chmielowego napitku.
Luda w pierony, nie wiedziałem kto z firmy, kto nie. Praktycznie sama młodzież: 25-30 lat. Uciąłem sobie pogawędkę z kilkoma ludźmi z firmy. No cóż... wnioski wciąż bez zmian... Pokutuje stereotyp głupiego Polaka, a jeden koleś, jak mu powiedziałem że jestem tu dopiero miesiąc (pewnie, że jestem dłużej, ale czas tak leci, że mi się wydaje, że dopiero miesiąc minął), to mało mnie nie zabił komentarzem: "Czyba żartujesz?! To gdzie się tak dobrze nauczyłeś angielskiego?". Na język mi się cisnęło "W d..., ty zaqta na terytorium 50 stanów, pało.", ale dyplomatycznie dałem burakowi do zrozumienia, że jak się chce to można się nawet w Kłaju (nie obrażając Kłaja:-) chińskiego nauczyć. Zwłaszcza, że wcześniej sam się pochwalił, że uczył się hiszpańskiego ileś tam lat i umie powiedzieć jedno zdanie. Sorry, Winnetou, nie moja wina, żeś leń patentowany. A jak się okazało, że jeszcze po włosku qmam co nieco i cośtam potrafię powiedzieć, to co niektórzy zdaje się zmienili trochę zdanie o głupich Polakach, bo inna gadka się zaczęła od razu. No cóż, szkoda mi ich troche, niedojrzałe dzieciaki, które łykają, jak małpa kit, wzorce swojej pop kultury bez kompletnego przemyślenia... Najgorsze jest to, że większość z nich zjeździła trochę świata i poznała ludzi innych qltur, ale jak widać nie nauczyło ich to jeszcze tego, żeby nie przylepiać komuś etykietki zanim się go pozna.
Miałem też okazję przyjrzeć się odrobinę ilości spożywanego przez nich alkoholu. To bujda, że piją mniej. Oczywiście wszystko jest sprawą indywidualną, ale nie pomylę się chyba wiele stwierdzeniem, że model spożycia jest podobny. Tyle, że piją te swoje niskokaloryczne popłuczyny, bo taki Guinness to na ten przykład zbyt intensywny w smaku i dechami zajeżdża. No a poza tym przeca to brytyjskie, a fe...
Przyglądnąłem się też troche pracy ludzi w firmie. Szczerze mówiąc przestają mnie dziwić wszystkie wtopy, bo tutaj awanse i odpowiedzialność nie idą w parze z kompetencjami. I to nie dotyczy tylko mojej firmy, to jest chyba generalna tendencja na rynku pracy w tym kraju. Ja sobie nie wyobrażam bycia in-charge'em na spółce giełdowej bez znajomości wymagań księgowych stawianych takim spółkom. A tak to tu niestety wygląda. To samo menadżerowie - może nie widziałem jeszcze wszystkiego, ale tutaj jak masz problem, to raczej nie dzwoń do menadżera, bo możesz usłyszeć ciszę po drugiej stronie. I nie chodzi o znalezienie rozwiązania - chodzi o wiedzę merytoryczną. Rozumiem wyzwania i rzucanie na głebokie wody, ale trzeba mieć podstawy, żeby wogóle wchodzić w pewne zagadnienia. Zwłaszcza, że tutaj różnych komisji, komitetów, stowarzyszeń i czort wie czego jest trochę, więc i potok generowanych wymagań i przepisów płynie szeroką strugą. Nie mówiąc o skomplikowanym rynku instrumentów finansowych. A oni wszyscy sprawiają wrażenie strasznych lekkoduchów.
Po dzisiejszym odcinku blog stracił lekko na poprawności politycznej :-), ale sam się zacząłem zastanawiać czy moja tolerancja jest tak niska, czy zasoby cierpliwości mi się kończą, czy po prostu mój "ulubiony" rozmówca przepełnił czarę goryczy :-)...
Theresa, mój współpracowacz, zaprosiła mnie na impreze pożegnalną jakiegoś kolesia Marka. Rzeczony Mark przepracował trzy lata w firmie, w ramach normalnego tempa kariery w ciągu tych trzech lat został seniorem (oznacza to mniej więcej odpowiedzialność za projekt, czyli w naszej nomenklaturze in-charge'a). No i mu się znudziło, tudzież przeżarło, tudzież w pięty poszło. Oj, SOX 404 idzie ludziom w pięty równiutko tutaj, i to zarówno ludzikom z firmy jak i klientom. Nie dalej jak dzisiaj rano całe Stany obiegł email asystentki, która przez pomyłkę wysłała sarkastyzczne biadolenie do partnera w firmie. Dziewcze momentalnie stało się sławne we wszystkich amerykańskich biurach firmy :D.
Szczerze mówiąc trochę kaprawo się w Stanach imprezuje. Komunikacja miejska choćby chciała, to nie obskoczy wszystkiego, taksówki potrafią skutecznie zrujnować budżet, metro w powijakach (jak na taką metropolię i okolice), więc zwykle jeżdże samochodem. No a jak samochód, to wiadomo - moje spożycie kończy się na jednym małym piwie, rozciągniętym w czasie maxymalnie. Przecież nie będę się opijał Colą, zwłaszcza na noc, bo potem bym po suficie w nocy łaził :D. Fajki też w kącie leżą, bo jakieś mało popularne. Zdarza się, że z Antoniem zaqrzymy ze dwa w ciągu wieczora, ale przy autochtonach to nawet nie ma co ramy z kieszeni wyciągać, bo gdyby wzrok mógł zabijać :D...
Knajpa była całkiem przyzwoita. Trzy ogromne sale, stołów bilardowych i tarczy do rzutek cała moc, bary takie długie, że można by robić zawody karlingowe w popychaniu qfla na ladzie i byłby problem, żeby dopchać do końca. No i całkiem niezły wybór piwa - oczywiście nie mówimy o lokalnym syfie w wersji niskokalorycznej Light, Low Carb czy Diet. Dobrze, że Carlos się ostatnio zdeklarował, że zostanie kierowcą, to będzie można tam kiedyś jeszcze wpaść i z czystym sumieniem pokosztować niektórych co bardziej egzotycznych odmian chmielowego napitku.
Luda w pierony, nie wiedziałem kto z firmy, kto nie. Praktycznie sama młodzież: 25-30 lat. Uciąłem sobie pogawędkę z kilkoma ludźmi z firmy. No cóż... wnioski wciąż bez zmian... Pokutuje stereotyp głupiego Polaka, a jeden koleś, jak mu powiedziałem że jestem tu dopiero miesiąc (pewnie, że jestem dłużej, ale czas tak leci, że mi się wydaje, że dopiero miesiąc minął), to mało mnie nie zabił komentarzem: "Czyba żartujesz?! To gdzie się tak dobrze nauczyłeś angielskiego?". Na język mi się cisnęło "W d..., ty zaqta na terytorium 50 stanów, pało.", ale dyplomatycznie dałem burakowi do zrozumienia, że jak się chce to można się nawet w Kłaju (nie obrażając Kłaja:-) chińskiego nauczyć. Zwłaszcza, że wcześniej sam się pochwalił, że uczył się hiszpańskiego ileś tam lat i umie powiedzieć jedno zdanie. Sorry, Winnetou, nie moja wina, żeś leń patentowany. A jak się okazało, że jeszcze po włosku qmam co nieco i cośtam potrafię powiedzieć, to co niektórzy zdaje się zmienili trochę zdanie o głupich Polakach, bo inna gadka się zaczęła od razu. No cóż, szkoda mi ich troche, niedojrzałe dzieciaki, które łykają, jak małpa kit, wzorce swojej pop kultury bez kompletnego przemyślenia... Najgorsze jest to, że większość z nich zjeździła trochę świata i poznała ludzi innych qltur, ale jak widać nie nauczyło ich to jeszcze tego, żeby nie przylepiać komuś etykietki zanim się go pozna.
Miałem też okazję przyjrzeć się odrobinę ilości spożywanego przez nich alkoholu. To bujda, że piją mniej. Oczywiście wszystko jest sprawą indywidualną, ale nie pomylę się chyba wiele stwierdzeniem, że model spożycia jest podobny. Tyle, że piją te swoje niskokaloryczne popłuczyny, bo taki Guinness to na ten przykład zbyt intensywny w smaku i dechami zajeżdża. No a poza tym przeca to brytyjskie, a fe...
Przyglądnąłem się też troche pracy ludzi w firmie. Szczerze mówiąc przestają mnie dziwić wszystkie wtopy, bo tutaj awanse i odpowiedzialność nie idą w parze z kompetencjami. I to nie dotyczy tylko mojej firmy, to jest chyba generalna tendencja na rynku pracy w tym kraju. Ja sobie nie wyobrażam bycia in-charge'em na spółce giełdowej bez znajomości wymagań księgowych stawianych takim spółkom. A tak to tu niestety wygląda. To samo menadżerowie - może nie widziałem jeszcze wszystkiego, ale tutaj jak masz problem, to raczej nie dzwoń do menadżera, bo możesz usłyszeć ciszę po drugiej stronie. I nie chodzi o znalezienie rozwiązania - chodzi o wiedzę merytoryczną. Rozumiem wyzwania i rzucanie na głebokie wody, ale trzeba mieć podstawy, żeby wogóle wchodzić w pewne zagadnienia. Zwłaszcza, że tutaj różnych komisji, komitetów, stowarzyszeń i czort wie czego jest trochę, więc i potok generowanych wymagań i przepisów płynie szeroką strugą. Nie mówiąc o skomplikowanym rynku instrumentów finansowych. A oni wszyscy sprawiają wrażenie strasznych lekkoduchów.
Po dzisiejszym odcinku blog stracił lekko na poprawności politycznej :-), ale sam się zacząłem zastanawiać czy moja tolerancja jest tak niska, czy zasoby cierpliwości mi się kończą, czy po prostu mój "ulubiony" rozmówca przepełnił czarę goryczy :-)...
Prześlij komentarz
<< Powrót / Close