wtorek, listopada 23, 2004

Dentysta-sadysta

Powodem, który ostatecznie przeważył o moim przyjeździe jest konieczność odwiedzenia "mojej" pani doktor stomatolog. Szczęście w nieszczęściu, bo jak to inaczej nazwać.

A było to tak: dawno, dawno temu... no może nie tak dawno, bo w zeszłym tygodniu. Siedziałem sobie przy kolacji przegryzając moją ulubioną granolę z mlekiem (uwaga! znów granola z roli głównej, a mówiłem, że to wrogie siły reakcyjne na zatracenie niewinnego narodu amerykańskiego zesłały :-). Po kolejnym chrupnięciu usłyszałem dość niemiły dźwięk i okazało się, że złamał mi się ząbek. No w mordke jeża, tego mi jeszcze brakowało do szczęścia. A miałem nadzieję nie odwiedzać lokalnych lekarzy w najbliższej przyszłości.

No ale cóż, jak się dzieciakiem będąc łyknęło stężonego kwasu azotowego, nie wspominając o słynnej diecie, polegającej na odżywaniu się wyłącznie czekoladą, to takie są skutki na starość :-D.

W każdym razie dla świętego spokoju zadzwoniłem do pani dochtór, coby zajrzała w kartotekę, co tam też i z tym ząbkiem było wcześniej robione. No bo jak miałem odwiedzić lokalnego sadyste, to założyłem - słusznie zresztą - że chłopak jasnowidzem nie jest i trza go oświecić.

Zgodnie z instrukcją otrzymaną z firmy zajrzałem do katalogu dentystów powiązanych z ubezpieczycielem i znalazłem kolesia rzut beretem ode mnie. Zadzwoniłem i umówiłem się na wizytę.

Jakież było moje zdziwienie, gdy pan doktor nawet nie raczył spojrzeć na mnie. Miast tego nasłał na mnie swoją asystentkę z aparatem rentgenowskim i dostałem w szczękę siedem! strzałów. Oczywiście nałożyli mi wcześniej kamizelke kuloodporną na klatę i "półkę z nabiałem", ale i tak pewnie tej nocy przez żaluzje okna w sypialni widać było poświatę mojej świecącej, napromieniowanej głowy :-D. Qźwa, no bez jaj! Ja nie wiem czy to jest dozwolone, ale chętnie bym się dowiedział jaką dawkę dostałem. U nas się larum podnosi, jak się zdjęcie klaty częściej niż raz na dwa lata robi, a tu od razu seryjka.

Oszczędzając szczegółów anatomicznych okazało się, że złamanie jest dość niefortunne (qrde, to się nazywa mieć fuxa) i pan doktor roztoczył przede mną mroczne wizje tego co zamierza z tym biedakiem zrobić. Przełykając ślinę z przerażenia zapytałem jeszcze o cenę usługi i czy mogę z tym w miarę bezpiecznie z miesiąc poczekać i czmychnąłem stamtąd w te pędy. Jak się pacjenta na dzień dobry rentgenem traktuje, to nie chce mieć kolesia w odległości kilku centymetrów od mojej twarzy z wyjącą z prędkością miliona obrotów na minutę wiertarą. Brrr... Na razie uszedłem z życiem :-D...