niedziela, września 12, 2004

Przeprowadzka

No i stalo sie. Skonczyl sie trening. Czas do pracy powoli. Wszyscy sie roz... (gdyby mieli fury to by sie rozjechali, a samolotem? rozlecieli?). W kazdym po raz kolejny spedzilem godzine na ukladaniu puzzle'a pt. walizka, czyli jak upchnac pol zycia w 75 litrach (pojemnosci walizki). Zamknela sie i nawet nie musialem po niej skakac.

Na lotnisku nam dali wycisk. Prawie nam do zakonczenia kiszki stolcowej zajrzeli ze strachu przed obcokrajowcem podrozujacym po Stanach z laptopem na ramieniu i komorka w lapie. Zostalem zmacany aparatem robiacym "Bing!". Do tego doszlo skanowanie butow, test sprzetu elektronicznego na obecnosc materialow wybuchowych itd. Malo sie nie spoznilismy na samolot.

W Waszyngtonie niespodzianka - zginal moj bagaz a konkretnie plecak. Normalnie przepadl. Jakos nie chcialo mi sie wierzyc, jak mi koles z obslugi klienta powiedzial, ze po poludniu bede go mial w hotelu. A jednak. Jednak biorac pod uwage ilosc lotow odbywajacych sie codziennie to chyba normalne.