środa, maja 11, 2005

Setka i śledzik, czyli jak to wujkowi czyści lat huknęło z grzyweczki :-)

Wczora z wieczora wujek osiągnął sędziwy wiek 70 lat, oczywiście do setki :-). I dalej żyje :-). Znaczy się teraz już tylko z górki będzie :-).

Jeszcze ze dwa lata temu myślałem, żeby obejść "czydziechę" w jakimś egzotycznym miejscu (czytaj Alpy), ale w najśmielszych wyobrażeniach nie śniły mi się obchody za oceanem. Ciekawe co będzie z "czterdziechą"? Jeśli oczywiście dożyję :-), bo przy moich zdolnościach ksztuszenia się żarciem nie wiadomo :-). Choć podobno złego licho nie bierze :-).

W każdym razie Słoń mi zrobił wielką niespodziankę pt. tort ze świeczkami i wypasiona laurka ze Snoopa'asem. No i dostałem flache argentyńskiego wytrawnego w prezencie. Żeby uczcić krągłą rocznicę wypuściliśmy się osushić jakieś małe sushi. Nie powiem, żebym przepadał za surowymi rybami, ale mając do wybory padlinę - choćby nie wiem jak rewelacyjną - z głebokiego tłuszczu marynowaną uprzednio w occie już wolę chyba surowiznę. A ponieważ "tatara" tu nie uświadczy (przynajmniej na razie nie widzieliśmy - może w Chicago w jakiejś polskiej knajpie wypatrzymy), to zostają tylko ryby.

Oczywiście knajpa była w moim "ulubionym" miejscu czyli w okolicach Roselyn, gdzie ile razy jade, tyle razy się gubię. Drogi jest na całe 15 minut, a nam zajęło 40 minut. Ze dwa razy udało nam się przekroczyć Potomac i wjechać do DC. Straszne. I wszystko z mapą w ręku, żeby ktoś nie mówił, że chłopy uparte i że zawsze twierdzą, że mapa im niepotrzebna, bo i tak trafią :-). No chyba, że ze starości gubię orientację :-).

Oczywiścię dziękuję bardzo serdecznie za wszystkie życzenia, które mnie zasypały. Będziemy pić jak wrócimy :-).