czwartek, kwietnia 28, 2005

Militaria

Wałkuję ostatnio na dziesiątą stronę mojego nowego klienta, który operuje w branży kontraktów rządowych z dziedziny inżynieria plus oprogramowanie, i trzeba przyznać, że qpę szmalu rząd amerykański wydaje na programy wojskowe. Firm takich jak ta jest na pewno dużo więcej, co ciekawe konkurencja na rynku wygląda zwykle tak, że wygrywający przetarg podnajmuje do części prac tych co przetarg przegrali, więc i wilk syty i owca cała. Mają kilkadziesiąt oddziałów w kraju i jakieś spółki zależne rozsiane po świecie - jedną w Angli, drugą w Australii.

I budują jakieś przenośne jednostki treningowe, symulatory pola walki, opracowują do tego strategie, remontują okręty, uzbrojenie, normalnie jak tego słucham to oczy mi się robią wielkie jak spodki. Nawet latryny przewoźne dla wojska projektują. Są też projekty bardziej cywilne, głównie dla straży granicznej i urzędu imigracyjnego, ale głównie wojsko: lotnictwo i marynarka wojenna. Klienci to zwykle nazwy baz wojskowych i fortów (to chyba pozostałości po dzikim zachodzie).

W związq z tym wszystko tajne przez poufne, kontrakty mają takie nazwy kodowe, że nikt nie wie o co chodzi, ja jako cudzoziemiec wogóle nie mam wglądu w te dokumenty, mój "badge" czyli karta do drzwi w budynku działa w ograniczonym obszarze i czasie, nie mówiąc o tym, że na pierwszy rzut oka się odróżnia od wszystkich pozostałych. Oczywiście w HQ (headquarter, czyli główna siedziba) gdzie pracuję mieści się pewnie księgowość i chyba manadżerowie projektów, ale i tak szef ochrony (której nota bene jakoś nie widać w budynku) walnął mi jakimś uszczypliwym komentarzem o tym, że nie pochodzę z tego kraju i że będę miał dość ograniczone pole manewru na terenie.

Nie dziwota, że przemysł wojskowy mają tak rozwinięty i muszą go gdzieś utylizować (czytaj na polach naftowych na bliskim wschodzie - nie chce pisać nazwy państwa, bo jeszcze mi sąsiedzi z pobliskiego pięknego pięciokątnego budynku wjadą do domu przez balkon w czarnych kominiarkach zapalając na czole czerwone kropeczki celowników laserowych, zwłaszcza że chyba atmosfera w państwie dość nerwowa, jeśli prezydent chowa się po bunkrach przed chmurami:-).

Zresztą co tu ukrywać - sam zacząłem wspierać przemysł zbrojeniowy: zakupiłem oczywiście zielone gacie z czasów dalekiego wschodu, które są chyba nie do zdarcia, jeśli chodzi o użyteczność, i których nawet najnowsze wzory nie są w stanie pobić. Do tego qpiłem jedno z ostatnich cudów lokalnej techniki wojskowej: śpiwór modularny. Na razie jeden, ale dla Słonia trzeba będzie qpić drugi, bo konstrukcja jest genialna. W worze wielkości połowy "grubej Berty" mieści się dwa różnej grubości śpiwory (jeden do 10C, drugi do -10C, a razem do -25C) i Gore-tex'owy flak zakładany na całość. Absolutna rewelacja. Oczywiście cała konstrukcja jest dosyć toporna, zgodnie ze standardami armii, ale przy okazji dość pomysłowo zrobiona. No i sam pomysł dwóch różnej grubości śpiworów jest moim zdaniem bardzo fajny. Skończyło się główkowanie jaki śpiwór qpić, żeby był dobry w lecie i w zimie.