wtorek, maja 31, 2005

Inwentaryzacja | Inventory Count

Mój obecny klient sprzedaje płyty CD i DVD. Ponieważ zbliża się koniec roku obrotowego i na razie jestem jedyną osobą w zespole, trafił mi się wyjazd na inwentaryzację do magazynów w okolicach Chicago i północnej Pensylwanii.

Do Chicago leciałem w czwartek. Lot bezpośredni, zero problemów. Na lotnisku wypożyczyłem samochód, bo musiałem jeszcze kawałek drogi przebyć. Tak się złożyło, że droga częściowo była płatna, a mnie zagnało o jeden zjazd za daleko no i musiałem zrobić zawrotkę. Z niewiadomych mi przyczyn panuje tutaj powszechne założenie, że każdy wozi ze sobą wór drobniaków na opłaty drogowe. Na normalnych bramkach zawsze jest tak, że są przejazdy dla tych co mają karty zbliżeniowe, przejazdy dla tych co mają odliczone drobne, które wrzuca się do koszyczka jak w niedzielę na tacę, oraz budki z obsługą, która zadba o to, żeby Ci wydać resztę. Niestety na zawrotce stały tylko te pierońskie koszyczki. A ja drobnych nie wożę, bo wyją na lotnisku na bramkach kontroli i trzeba je upierdliwie wygrzebywać z kieszeni (w portfelu nosze wszystko inne tylko nie kase :-). No w każdym razie stanąłem na środku zjazdu i zakląłem siarczyście. Ani cofnąć, ani zjechać na bok. W mordkę. Wysiadłem z samochodu i podszedłem do kolesia co się za mną zatrzymał z nadzieją, że będzie miał rozmienić kilka zielonych banknotów. A koleś do mnie, że nie ma. I żebym się bardzo nie przejmował, tylko jechał dalej, bo on też nie ma drobnych. No to wsiadłem i pojechałem. Najwyżej mi przyślą mandat.

Sam magazyn był przeogromny - z tego co się dowiedzałem to wymiary pół mili na ćwiartkę. Czyli jakieś 800 metrów długości. Ponieważ taki dystans do przejścia parę razy dziennie wydaje się absolutnie ponad normę dla przeciętnego mieszkańca tego kraju, do poruszania się służyły rowerki (skąd my to znamy?), a w zasadzie trójkołowce.

Relacja z samego Chicago poniżej. W sumie liczyłem, że uda mi się jeszcze odwiedzić znajomych po drodze na lotnisko, ale korki były nieziemskie i odpuściłem

W piątek leciałem do Scranton, PA. W sumie liczyłem się z tym, że będzie to jakaś dziura zabita dechami, ale nie sądziłem, że będzie aż tak źle. Lot w przesiadką w Philly. Oczywiście pobudka skoro świt. Do Philly lot był szybki i sprawny. Potem było gorzej. Najpierw się dowiedziałem, że następny lot jest opóźniony, a potem go zupełnie odwołali. Diabli nadali. Dwie godziny czekania na następny samolot. Szybciej bym był, gdybym pojechał samochodem (żartuje, samochodem w sumie 5 godzin). Zwłaszcza, że powrotny też był z przesiadką w Philly i czterogodzinnym czekaniem, ale nie było żadnych innych połączeń z międzynarodowym portem lotniczym w Scranton.

Udało mi się tym razem wypożyczyć Toyotę Matrix. Fajna fura. Kompaktowe kombi. Tylko ten nieszczęsny automat.

Magazyn też wypasiony. Jednak ze względu na produkcję i nowe płyty, które mają się dopiero ukazać w sklepach niesamowity poziom bezpieczeństwa - musiałem spisać cały sprzęt jaki ze sobą przytargałem: laptopa, komórkę, aparat, wszystkie możliwe karty flash i usb. Potem przy wyjściu strażnik "przetrzepał" wszystkie moje rzeczy w poszukiwaniu prób wyniesienia jakiegoś CD/DVD.

W drodze powrotnej na lotnisko zaczęło padać, a nad samym lotniskiem rozpętała się burza. No, bomba - pomyślałem - jeszcze tylko w burzy nie latałem. Na szczęście przeszła w miarę szybko i mogłem szczęśliwie wylecieć z powrotem do Philly, gdzie przez cztery godziny siedzenia na krzesełku w poczekalni trzepało mną wewnętrznie. Nawet nie mieli darmowego bezprzewodowego Internetu.

---

My present client sells CDs and DVDs. As a year-end is coming and I am the only one member in the team, I went to inventory counts in warehouses near Chicago and in northern Pennsylvania.

I flew to Chicago on Thursday. Direct flight - no problems. I rented a car and hit the road. As some freeways in Chicago are not free of charge and I missed my exit, I had to make a U-turn. Due to some strange and totally unknown to me reasons in US there is common assumption that everyone carries some change. Normally there are gates for those who use cards, for those who have exact change and gates with some clerks that can change you notes. Unfortunately on this U-turns there was only basket for exact change. And I do not carry any coins as they make the airport security gates blinking and alarming and I hate getting them out of my pocket as in my purse there is everything but the money. So I stopped, got out of the car and went to the guy that stopped behind me hoping he would be able to help with changing money. He did not. And he told me to forget it and keep going, because he had no exact change either. So I did. Let's see when they send me a ticket.

A warehouse was huge. Half mile long and quarter mile wide. So far the biggest I have seen. Because of that, as a means of transport there were bicycles (deja vu?), or rather tricycles.

The description of Chicago is below. I hoped I would be able to visit some friend, but the traffic was really heavy so I gave up.

On Friday I travelled to Scranton, PA. I knew it was rather small city and there might be some limitations in the air connections, but it was worse then I had thought. I woke up very early, flew to Philly and I was stuck there. The flight was initially delayed and then cancelled. Damn. Waste of two hours. I could have driven there by car (kiddin', it is 5 hours one way from DC). What worse was the fact that the return flight was also through Philly and I had to wait there four hours, as there was no other earlier flight to DC.

Anyway, I was able to rent Toyota Matrix. It seems to be a very nice car. Small station wagon. Automatic transmission, unfortunately.

A warehouse was huge as well. Due to production in place and new not-yet-released disks, the security level was much higher. I have to declare all my electronic equipment: laptop, cell phone, digital camera and all flash cards and usb jump drives. When I was leaving, I had my bag searched very well.

On my way back to the airport it started raining, and when I was approaching the airport I saw a small, but intensive thunderstorm. 'How nice,' I thought, 'I have not been flying in the storm yet.' Fortunately it stopped raining and I could fly back to Philly, where I spent four hours in the small seat trying not to explode because of boredom. A free wireless Internet would save me, but there was not any there.